czwartek, 10 kwietnia 2014

SAFARI+ wioska Masajów


SAFARI+ wioska Masajów

Dzień pierwszy-Tsavo East




Wyjeżdżamy z Ukundy w 4 os + kierowca, przemiły facet o imieniu George.  Odrazu nazywamy go Jurek i przekazujemy, że tak nazywa się po Polsku.
On tylko: „ aha, żźurek“ okej .

Jedziemy jakieś 3h do pierwszego parku Tsavo East. Po drodze jedziemy przez prawdziwą Afrykę. Małe wsie i miasteczka. Mijamy pojedyncze domy pośrodku niczego. Niekiedy przy drodze można napotkać sprzedawców orzechów nerkowca czy bananów.

Mam wrażenie, że w Afryce największą populacją są dzieci. Wszędzie ich pełno. Chodzą same przy drodze pośrodku niczego lub jadą na starym rowerze. Wiele spotykamy wracających ze szkoły, pewnie na piechotę ok 5km w jedną stronę jak nie dalej.





Docieramy przed bramę parku. Zwykły zjazd z drogi i już po prawej zaczyna się czerwona ziemia. Park słynie ze swoich czerwonych ziem i zakurzenia gdy po drodze jedzie samochodzik-safari lub przebiegają słonie czy bawoły. Trzeba zaznaczyć, że w tym parku słonie mają czerwony kolor skóry od brania kąpieli w czerwonym błocie.

Kierowca otwiera nam dach i na stojąco możemy już „polować“ na zwierzęta. Parę instrukcji i wskazówek jak nasz przejazd i zwiedzanie będzie wyglądać. George jest do naszej dyspozycji, stajemy gdzie chcemy i jak długo chcemy. Nie wolno wychodzić z samochodu ani nawoływać zwierząt.

Pierwszymi „zdobyczami“ są guziec i antylopy. Niektóre zwierzęta są bliżej, inne dalej lub schowane gdzieś w krzakach. Zdecydowanie George jest lepszy od nas w te klocki i czasem nam pokazuje gdzie czai się zwierzyna. Ja ledwo nadążam zmieniać obiektywy w aparacie. Ogniskowa powyżej 200mm zdecydowanie się przydaje. Mogę zrobić zoom samej głowy żyrafy czy zebry, która pokazuje nam język.
Uczymy George’a nazw zwierząt po Polsku i wszyscy włącznie z nim mamy niezły ubaw. Szkoda, że nie mieliśmy kamery bo słowa wymawiane przez niego były tak śmieszne. Dla przykładu- this is elephant, elephant is „ soń“,   „Sooń“ that’s right.



Nasi towarzysze słabo stoją z angielskim , ale pomagamy i wydają się być bardzo zadowoleni wyjazdem.

Wiecie co jest najlepsze na safari? Na pewno zachowanie zwierząt żyjących na wolności ,a nie w ciasnym zoo. Różnorodność i to wypatrywanie, ale... No właśnie. Najlepszy moment to gdy gasimy auto i powoli, po cichu wypatrujemy, a wszechogarniająca cisza i spokój są tak relaksujące. Można wsłuchać się w odgłosy sawanny i posłuchać wiatru. To jest najlepsze!

Po okołu 2 godzinach jazdy po parku zjeżdżamy na obiad do naszej Ashnil Aruba Lodge. Piękne domki pośrodku sawanny i niedaleko wielkiego wodopoju gdzie wieczorem schodzą się zwierzęta.
Przywitano nas wspaniałym schłodzonym sokiem jabłkowym, jakiego w życiu nie piliśmy. Pokoje są w standardzie 5* , a po obiedzie relaksujemy się w basenie patrząc na wodopój.




Po 16 wyruszamy na kolejną trasę i  poszukiwanie lwów. Nagle na drodzę około 10 aut, gdzie normalnie przez pół dnia minęliśmy może z 1 lub 2 auta. Jest małe jeziorko i są lwy. A raczej matka z młodszymi. Strasznie wychudzone. Przechodzą 2 metry od naszego auta. Słychać tylko pstryki lustrzanek.
Powiedziałem do kierowcy że możemy już jechać, a on się troszkę zdziwił.

-Gdzie chcesz jechać? Tu są lwy. Szukaliśmy ich cały dzień. Przecież chcecie zobaczyć wielką piątkę!? Nie obiecałem, że wszystko zobaczymy , ale tutaj-teraz są lwy. Kings of the jungle

OK, może George nie wiedział, że chcemy, ale nie do końca w ten sposób z grupką 10 samochodów jak przy wystawie w zoo z ludźmi obiegającymi klatkę.
Wielka piątka zwierząt Afrykańskich to: lew, słoń, lampart, nosorożec i bawół.




Wracamy do hotelu gdy już się ściemniało. Zobaczyliśmy jeszcze duże stado słoni na wielkiej równinie, ale było już dosyć ciemno ,żeby wyszły fajne zdjęcia.
Pozostała kolacja i się wyspać bo na drugi dzień trzeba wstać o 6. Dziękujemy kierowcy za dzień , chwilę obserwujemy wodopój i słuchamy odgłosów zwierząt.



Nasi znajomi opowiadają nam przy kolacji, że wcześniejsze safari na którym byli nad Masai Marą było całkowicie inne. Przyjechali na miejsce pośrodku wielkiej równiny gdzie leżała sobie co parę metrów masa zwierząt. Z łatwością widzieli leniwe lwy czy nosorożce.
W Tsavo na szczęście tak nie jest. Jest ciekawie i jest przygoda.

Nawet na sawannie nie ma komarów, jedynie przy hotelu strasznie dokuczają takie małe muszki. Po tygodniu rezygnujemy więc z dalszego brania Malarone. Zostają nam 2 opakowania, które wróciły z nami do Polski. Nasi towarzysze jak i wielu ludzi w hotelu w Diani nie brało żadnych tabletek na Malarie,  ani się nie szczepiło.



DZIEŃ DRUGI- Tsavo West

Następnego dnia z samego rana po śniadaniu wyruszamy w kierunku zachodniej części parku, która znajduje się w innym miejscu, bardziej na zachód. Oczywiście podczas wyjazdu z parku wciąż „polujemy“  na zwierzęta i kompletujemy naszą wielką piątkę.

Podczas wyjazdu natrafiamy na wielką rodzinkę słoni idących prosto na nas z prawej strony, które zaraz przed nami przechodzą przez drogę. Spotykamy także stado zebr przy wodopoju.





Prawie przy samej bramie stajemy na lunch przy knajpce, którą sam wskazałem przy rezerwacji safari. Już nie pamiętam nazwy, ale wybraliśmy ją ze względu na oszałamiający widok. Knajpka znajduje się na wzgórzu i posiada przepiękny zielony taras, z którego widać znaczną częśc parku. Mogliśmy zaobserwować migrujące słonie w znacznej odległości.

taras knajpki podczas lunchu-Tsavo East


Wjechaliśmy do zachodniej części parku i zmierzaliśmy do naszego nastepnego hotelu czy lodgy jak są nazywane ośrodki z noclegami na safari. Ten ośrodek przebił poprzedni.Kilaguni Serena Safari Lodge Jest większy, wszędzie wkoło piękna zieleń i fajny basenik w spokoju i bez muszek. Wisieńką na torcie była restauracja na otwartym powietrzu, na wielkim balkonie, z którego oczywiście można było spoglądać na zwierzynę przychodzącą do wodopoju. Zaznaczam, że pokoje w kurortach na wybrzeżu nie mają żadnego porównania do tych z safari.

restauracja w Kilaguni Serena Safari Lodge



Widok z powyższej restauracji

Część Tsavo West jest bardziej zielona niż East i przy dobrej pogodzie można zauważyć z niego ośnieżony szczyt Kilimandżaro.

Wydawało się, że jest mniej zwierząt w tej części lub bardziej się chowały w krzakach czy zaroślach. Udało się nam dostrzec gatunek mini antylopy. Dojrzały osobnik wygląda jak mini sarenka wielkości małego pieska J Park wyróżnia się przede wszystkim widokami na krajobraz, gdzie z różnych wzniesień można je podziwiać.





Pomyślałem sobie, zaraz zaraz, te miejsca wyglądają identycznie jak krajobrazy z pierwszej części Jurajskiego Parku, gdy bohaterowie pierwszy raz zobaczyli dinozaury w filmie. Pamiętam tą scenę jak dziś, gdyż byłem z wujkiem na tej części filmu w kinie jeszcze jako dzieciak. Nie wiem czy jakieś sceny były kręcone w Afryce, ale dla mnie widoki powalały na kolana.

Wieczorem wyjechaliśmy na wzgórze gdzie rozciągała się wielka panorama parku. Mogliśmy także stamtąd podziwiać zachód słońca nad sawanną.




Nawet nie wiem jak opisać naszą kolację. Nie da się po prostu. Spróbujcie sobie wyobrazić restaurację o której wspominałem. Wszystko wyrzeźbione w drewnie, cisza, spokój i świece. Jedzenie pyszne, a 5-10 metrów od nas, za balustradą, słoń  zrywa sobie gałęzie z drzewa. Na dole są specjalnie poukrywane halogeny, które podświetlają cały wodopój. W oddali słychać guźce i małpy, które cały dzień chodziły wkoło hotelu. Cudowne przeżycie.

DZIEŃ TRZECI- powrót

W ostatni dzień safari mieliśmy zdecydowanie najwięcej do przejechania kilometrów wraz z powrotem do domu. Rano jeszcze zwiedzaliśmy park. Podjechaliśmy na wzgórze, z którego widać było Kilimandżaro oraz do miejsca w którym mogły przebywać nosorożce. George oczywiście miał krótkofalówkę i kierowcy dzielą się informacjami na temat parku i aktualności. Do tej pory niestety nie widzieliśmy tylko leoparda.

Kilimandżaro

Wracając już drogą i przejeżdżając przez małe miasteczka wszędzie robiłem zdjęcia lub starałem się uwiecznić prawdziwą Afrykę. Była sobota i można było się zatrzymać na miejscowych targach.

 Wulkanizacja przy drodze


Raz stojąc w korku chciałem zrobić zdjęcie straganom, a jeden facet zaczął krzyczeć, schylił się po kamień i wycelował w auto! Tak, chciał rzucić kamieniem w szybę, we mnie. George mnie ostrzegł, że niektórzy sobie nie życzą zdjęć i czasami myślą, że to kradnie duszę? Pokrewieństwo z Indianami?





Po drodze chciałem zobaczyć prawdziwą wioskę Masajów. Zjechaliśmy z drogi i przy wejściu stał jeden z młodszych , który znał angielski wraz z wodzem wioski. Nasi znajomi nie chcieli wchodzić gdyż widzieli Masajów nad Masai Marą. Wejście było płatne 10 euro albo dolarów od osoby. Początkowo chcieli 20 ale George coś z nimi przegadał, że albo za tyle albo  wcale.
Warunki do  życia i dla dzieci tragiczne. Gliniane chatki. Nie wspominam już o prądzie czy bierzącej wodzie. 
Rząd Kenii chciał ich przekonać aby porzucili swój tryb życia, ale nic z tego nie wyszło i mieszkają wciąż w takich warunkach jako lud koczowniczy. Oprowadzili nas, pokazali jak rozpalają ogień, a później rozłożyli stoliki z wyrobami. Znowu niezręczna sytuacja, trzebabyło coś kupić, a nawet nie było co. Nie mieli żadnych figurek, bębnów czy zwierzątek. Na stołach leżały jakieś wisiorki, rzemyki itp. Każdy zaczepiał i ciągnął za rękę dosyć mocno aby kupić np od jego matki. Na koniec pokazali swój „skaczący taniec“ i wciągnęli nas w niego. Przy wyjściu żona wyciągnęła reklamówkę ze słodyczami. I nagle, nie minęło pół sekundy, a jakieś dziecko wyrwało całą siatkę ze zwierzęcą siłą. Zareagowała starszyzna, coś pokrzyczeli, ale w zasadzie zauważyłem , że sami zabierali dzieciom cukierki i odchodzili. Już koniec przedstawienia, bo tak trzeba to nazwać więc się pochowali. Zostały dzieci i wódz wioski żegnąjący nas mieląc cukiera w buziJ

Wewnątrz chaty




Powyższe zjawisko muszę nazwać lekką komercją i zarabianiem kasy przez Masajów. Mimo tego, wciąż mieszkają jak mieszkali dawniej. Nie kupują telewizorów, komputerów itp rzeczy. Jedno jest pewne, zrobili się cwani. Można także ich spotkać na plażach przy kurortach, sprzedających łuki, tarcze czy bębny.
Dosyć ważną informacją jest to, że nie można do końca zliczyć populacji Masajów. Wielu wciąż prowadzi koczowniczy tryb  życia, a niekórzy go porzucili i zajęli się handlem czy biznesem.

Wracając już przez Mombasę w pewnym momencie kierowca zabronił mi robić zdjęć w okolicy slumsów. Tłumaczył, że mogę się pozbyć aparatu wraz z ręką poprzez obcięcie maczetą gdy wystawie rękę za okno! Witamy w Afryce.

Wróciliśmy wieczorem zmęczeni, ale bardzo zadowoleni. Dodam, że każdego dnia szef firmy do mnie dzwonił i pytał czy wszystko jest ok, czy kierowca jest wporządku i czy zatrzymuje się tam gdzie chcemy. Nie dotarliśmy bliżej Kilimandżaro do Amboseli, gdyż jak już wspominałem, Julius mówił, że padało i jest tragedia z przejazdem przez błoto.

Podsumowując safari to świetna przygoda, ekskluzywne hotele i piękne widoki oraz prawdziwa natura.

c.d.n
wszystkie zdjęcia TUTAJ

DO ZOBACZENIA



2 komentarze:

  1. Niesamowita przygoda oraz opisy, z przyjemnością czytam o Waszych zagranicznych przygodach i mogę tylko żałować, że dopiero teraz trafiłam na bloga, równiez mieszkam niedaleko Katowic, a plany moje to zachodnia część Afryki :) pozdrawiam Kasia

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozwolę sobie podrzucić link do garści informacji, zdjęć i filmów z Kenii, a przy okazji może zechce nas ktoś wspomóc:
    https://www.facebook.com/KenyaAsanteSanaPolska/
    pozdrawiamy
    Magda i Robert

    OdpowiedzUsuń