Karaiby pokusiły nas bardzo w tym roku. Tak bardzo ,że po
powrocie z Kuby pod koniec marca, już w kwietniu trafiła się promocja Swissa i
padło na Dominikanę. Można było także polecieć na Mauritius , jak większość
ludzi zrobiła, bo cena była atrakcyjna ale Dominikana od dawna mnie kusiła.
Nawet przewodnik z NG leżał już w domu, kupiony gdzieś na jakiejś wyprzedaży.
Nie było jakiegoś wielkiego planowania, tak jak w przypadku
Kuby, a przewodnik Lonely Planet dokupiłem na tydzień przed wylotem, gdyż
posiadany przez nas NG był ubogi w mapy i słaby.
Planowanie:
Z wyprawy na wyprawę bierzemy coraz mniej bagażu. Tym razem
mieliśmy możliwość wzięcia 2x23kg + podręczny , ale wzięliśmy jeden duży plecak
i jeden mniejszy(forclaza 40).
Namiary na spanie wolałem mieć pewne i zabookowane przed
wyjazdem.
Rezerwowałem mailowo na tydzień przed i byłem zdziwiony, że
są miejsca! Nawet w tych hostelach na 1 miejscu w tripadvisor. Hotelu na
pierwsze 2 noclegi i ostatnie 3 szukam u niemieckiego touroperatora bo podobno
jest taniej.
Zaglądam na zagraniczne fora żeby dowiedzieć się czegoś
więcej o rozkładzie autobusów itp.
Na naszych ciężko coś znaleźć, gdyż dużo rodaków jeździ
typowo do kurortów i co najwyżej zdecydują się na jakieś fakultety. Nawet
mieszkańcy wyspy czasem mają błędne informacje co zweryfikowała nasza podróż.
Może dzięki temu zobaczyliśmy coś więcej, poznaliśmy kogoś ciekawego po drodze.
Polecam m in.: http://www.dr1.com/forums/forum.php
Forum na Tripadvisor
I co najwyżej u nas www.goldenline.pl
Czytałem także relacje z wyprawy tej dziewczyny i polecam na
blogu www.dalekoniedaleko.com
Podróż:
Tym razem zaczynamy z Polski, a dokładniej z Warszawy. Mamy
lecieć przez Zurych i na Punta Canę. Jedziemy do Wawy dzień wcześniej , nie
ufając naszemu pkp z przyjazdem na ostatnią chwilę. Nocujemy u starych
znajomych.
Jednak nasza przygoda rozpoczyna się już wcześniej, a
właściwie na zjeździe z autostrady A4 w Katowicach do centrum. Zakorkowany cały
zjazd ale jesteśmy od dworca pkp 2km i 40 min przed pociągiem więc myślę
„spokojnie”. Po 10 minutach nadal spokojnie. Po następnych 10 min już tak nie
było bo może przejechaliśmy 20metrów.
Wysiedliśmy po kolejnych dwóch minutach na środku drogi przy
zjeździe koło AWFu. Teraz trzeba już biec! Wiedziałem , że raczej zdążymy bo
orientacyjnie było blisko ale plecak i poranny jogging tego dnia dały o sobie
znać. Pociąg był opóźniony 2 min ,a my weszliśmy na peron jak nadjeżdżał.
Jedziemy TLK, który jest tańszy od IC i EC dwa razy ,a
jedzie tyle samo czasu. Za 2os wychodzi nieco ponad 100zł i ja korzystam ze
zniżki max 26 J
Powrotny Chopin do Wiednia wyjdzie jeszcze taniej o 10zł.
W Warszawie tyle dobrze , że teraz jeździ SKM na lotnisko za
3,60zł. Po Kubie łączonej z Londynem
było o tyle lepiej ,że lecimy lepszymi liniami i z Pl.
Lecieliśmy już kiedyś Swissem do Meksyku i jak na razie na
46 lotów były to najlepsze linie.
Myślałem ,że ze stolicy polecimy samolotem któregoś z
członków Star Alliance np. LOTem czy Edelweissem. Jakie było moje zdziwienie
podczas wsiadania na pokład OLT Express! Ale już niemieckiegoJ
Lotnisko w Zurychu świetne, czyste. Z terminali A,B dojeżdża się w 3 min kolejką do E,D.
Ceny wysokie. Skubańce przeliczają euro do franka jako
1-1,1. Nie ma wielu knajp jak na innych lotniskach ale jest dużo firmowych
butików.
Jest tak czysto i wszystko perfekcyjne ,że w toaletach
znajdziemy spray do odkażania deski klozetowejJ
Myślałem ,że poleci z nami więcej rodaków, że np. Tui
wykupiło miejsca w samolocie itd. Leciały może ze 3 pary. Samolot był jak nowy,
super. Każdy miał swój system multimedialny gdzie obejrzałem podczas lotu takie
filmy jak Ted,Total Recall. Piszę o tym, ponieważ jestem zdumiony , gdyż te
filmy były jakieś 2-3 tygodnie przed podróżą u nas w kinach! Lecimy nieco ponad
9h ,a na miejscu czeka na nas lotnisko pokryte strzechąJ
Słyszałem wcześniej
o tym lotnisku ale takiego luźnego podejścia nigdzie nie widziałem. Zero
jakiś restrykcji itd. Byle kto mógł wtargnąć na płytę lotniska na przykład.
Po odstaniu swojego w kolejce płacimy 10$ od osoby za wjazd
i odbieramy plecak.
Dodam ,że NIE
płacimy już nic przy wylocie!
Mafia taksówkowa jak wszędzie. Chciał nas zgarnąć jakiś
chłopaczek busem z thomasa cooka , niby za darmo, ale chyba przestraszyła go
reszta „hien” . W końcu biorę jednego na bok i jedziemy za 20$ do naszego
pierwszego noclegu , niedaleko Laguny Bavaro, w hotelu Be live Punta Cana.
Pierwszy nocleg i 2 dni:
Przez pierwsze 2 dni chcieliśmy nabrać sił po locie i przed
tułaczkąJ
Wymagałem od sieci Be live więcej po pobycie na Teneryfie.
Troszkę się zawiodłem. Wiem ,że karaibskie standardy ale od sieci coś się
wymaga. Na pierwszą noc lokalna imprezownia za płotem i jakiś kapłan
przemawiający nie dał zasnąć. Był to zwykły baraczek, niby z blachy niby z
drzewa, wielkości garażu blaszaka. Jednak lokalsi bawili się doskonale do
bachaty na full z głośnika. Później przemawiał do nich jakiś kapłan akcentując
koniec zdania wielkim darciem się.Coś jak AMEEENN! Wywoływało to wiwat niczym
OLE!
Wśród gości hotelowych 90% to Rosjanie. No tak, przed nami
lądował samolot z Sheremetyevo. W
siatkówkę da się z nimi pograć ale znosić ich zachowanie to już gorzej.
Dlatego chodziliśmy
sobie plażą, a to w stronę Playa Cabeza de Toro i w drugą . W tym rejonie jest
dosłownie parę hoteli, nie tak jak w Bavaro. Poza hotelami plaże są dzikie,
często zaśmiecone, ale palmy i kokosy sąJ a jak trudno zrzucić kokosa rzucając drugim od dołu
przekonałem się nie raz. Uwaga na małe kuleczki z kolcami, które leżą pod
palmami. Przekonałem się jak małe i bolesne kolce mają.
W pewnym momencie na zachód od Playi Cabeza
piasek zamienia się w odkrytą rafę. Trudno iść dalej więc zrywamy 2 dzikie
kokosy, a następnie próbuje je otworzyć. Oczywiście bez maczetyJ Po ciężkich
5 minutach mleczko kokosowe leje się mi po brodzie i brzuchu. Smak jeszcze nie
ten, widocznie były za zielone.:)
Popołudniu się chmurzy i
pada tak ,że w hotelu trzeba chodzić na boso lub w gumiakach! Nie mówię o małej
burzy na 15 min bo wiem ,że tez potrafi mocno popadać ale lało całą noc.
Mój opis hotelu na
tripadvisorze.
Przejazd do stolicy:
Przed hotelem czekamy w
skwarze po 11 na gua gua( rodzaj lokalnego busa ,ale o tym dokładnie później)
Wszyscy taxówkarze się śmieją widząc czekających białych. Żaden z nich nie
przystaje na moją stawkę, wolą siedzieć bezczynnie i czekać na ten jeden
strzał. Po 10 min czekania nadjeżdża Sitrabapu. (taki napis na przedniej szybie
mają lokalne busy w tej części wyspy)
Musimy jechać przez
Higuey bo Express bus jedzie za 2h. W busie dowiaduje się ,że w październiku,
kiedy kończy się pora deszczowa nie padało ani jeden dzień, a mamy listopad i
co to za pogoda. Kolejni ludzie włączają się do dyskusji i rozmowa nabiera
tempa, takiego że mój hiszpański już nie nadąża. Przystanek APTRA, bo tak się
nazywa firma transportowa do Santo Domingo, mieści się niedaleko katedry w
Higuey. Udaje się nam bo express do Santo Domingo odjeżdża za 5 min, wystarczy
przejść przez ulicę. Jeszcze paru sprzedawców słodyczy musi opuścić autobus i
ruszamy.
Płacimy 15$ za 2os bo
nie mamy peso. Za gua gua do Higuey zapłaciliśmy 7$.
Santo Domingo dzień 3
i 4:
Po 2 h albo 2,5 autokar
zatrzymuje się przy Parku Enriquillo. Zamieszanie co nie miara. A to taxówkę, a
to ja jestem wykwalifikowanym przewodnikiem, tam nie idź bo jest
niebezpiecznie. Każdy coś oferuje. Po spytaniu o konkretną ulicę lub w którą
stronę do Zona Colonial każdy mówi co innego, a my tracimy już orientację. A w
dodatku zaczyna padać!
Dla potomnych, należy
iśc w lewo od przystanku i po 20m skręcić w lewo idąc w dół! Nie pod górę! Tak
dojdziemy do Zony. Czasem nawet mapy w LP kłamią z orientacją lub są słabe.
Przystanek przy Parku Enriquillo
Hostal Nomadas
znajdujemy po lekkich trudach, gdyż trzeba podejść po schodach wzdłuż ulicy ,a
na drzwiach znajdziemy tylko naklejkę Tripadvisor. Warunki OK. na początek, po
angielsku mówi chyba tylko córka.
Po szybkim rozeznaniu
dowiadujemy się ,że dzisiaj jest rozgrywamy mecz ligi baseballa.
Jest niedziela, a pod
Parque Independencia są jakieś strajki. (my to mamy szczeście,patrz
Barcelona) Na billboardach można doczytać ,że chodzi o reformy fiskalne.
Jeszcze rano w busie do Higuey dzielący ze mną fotel mężczyzna opowiadał coś o
tym. Po krótce, tyle co zrozumiałem, że zmienił się rząd, jest mniej korupcji
ale chcą im podnieść podatki i wprowadzić kasy fiskalne.
Jeśli już jesteśmy przy temacie to muszę
napisać ,że na Dominikanie mamy taki jakby nasz 16% VAT i 10% serwisu(restauracje itd.) Dodam ,że w większości knajp
ceny są podane bez tych 26% razem. Więc
jeśli widzimy jakiś obiad za 200peso w menu del dia na tablicy to do naszej
końcowej ceny musimy dodać owe 26% i już mamy 252peso.
Strajk przebiegał
spokojnie, od razu w większym tłumie pojawili się sprzedawcy wody i lodów. Na
początku Calle El Conde , głównej ulicy Zony, stała policja lub wojsko. Sam nie
wiem, bo dziwne mundury miały ubrane na sobie panie funkcjonariuszki. Tak,
panie!
Po obiedzie szukamy taxi i tutaj kolejna
mafia. Na jednej przecznicy potrafią wyskoczyć z 400 peso i zejść do 200, a na
drugiej minimum to 250. Ja musiałem poszukać gdzie indziej, żeby się rozeznać,
a dosłownie 50m dalej za chiny nie zejdą do 200, nawet gdy mówię ,że tam oto
wiozą mnie za 200. Co innego gdybym sobie wymyślił ,że za 100J
Jedziemy w końcu za 200
z jeszcze innej przecznicy. Kierowca chyba nie do końca wie gdzie jest Estadio
Quisqueya. Po drodze dociera do nas jak Dominikańczycy jeżdżą. Zero przepisów
,a liczy się dźwięk klaksonu. Auta jedne lepsze, albo powiedzmy normalne inne
totalne ruiny. Chociaż i zdarzyło się widzieć nowiutkie Porsche. Większość to
szrot. Jeżdżą bez zderzaków, czasem bez drzwi, bez lamp czy lusterek i trzeba
się oglądać przez ramię.
Pod stadionem atmosfera
niczym pod europejskim stadionem piłki nożnej. Sprzedawcy trąbek, flag itp.
Bilety kupujemy w kasie. Ceny wahają się od 100 do 1000 peso za VIP. Bierzemy
za 250 ale już nie rozumiem pani z okienka o co jeszcze chodzi. W końcu pani
obraca jakoś wielki, stary monitor i pokazuje po której stronie chcemy
siedzieć.
Wewnątrz obiektu pełen
profesjonalizm. Ochrona, sklepiki z pamiątkami, restauracje. Czysto i
międzynarodowo. Jesteśmy trochę wcześniej ale mecz i tak się nie zaczyna
punktualnie o 17.
Za to sprzedawcy różnych
przekąsek już wypatrują „ofiar’. Roznoszą hot-dogi, pizza hut na kawałki,
orzeszki, nawet rum. Moją uwagę skupiła
Pani od napojów gazowanych. Wypatrując spojrzeniem, pokazując puszkę i
lekko sycząc „psssstt” nie mówiąc nic więcej.
Po ponad 2 h zmuszeni
byliśmy wyjść, gdyż robiło się chłodno i dosyć ciemno. Mecz trwał niecałe 4 h i
wciąż nie bardzo wiem jak naliczane są punkty:)
Pani w okularach od napojów gazowanych:)
Do hostelu dojeżdżamy
też za 200 peso i postanawiamy zjeść w knajpce na dachu. Za dużego wyboru nie
ma i rzeczywiście panuje klimat środkowo wschodni, prawie arabski. Ja nie wiem
co zjadłem ale mięso było bardzo czarne i taka papka. Może baranina, bo pisało
,że mięso zmielone z czosnkiem i warzywami.
Dzień 4 i II w Santo
Domingo:
Niestety po słabo przespanej nocy postanawiamy zmienić
miejsce noclegu. Łazienka w naszym pokoju miała może metr na metr. Ledwo szło
się obrócić biorąc prysznic. Rozumiem ,że tanio ale czemu na 1 miejscu na
Tripadvisor? Ludzie piszą że pokoje na 1 piętrze są większe, to nie wiem które
bo na jedynym piętrze jest knajpa, a za
ścianą płaczące całą noc małe dziecko... Skoro kasują 55$ a nawet nie kupią
nowego prześcieradła tylko dają potargane to nie rozumiem czegoś, a spaliśmy w
różnych miejscach m.in. na Kubie, w Vińales, „razem z kurami”.
Jemy śniadanie gdzie dostajemy tyle samo owoców co jedna
osoba w stoliku obok i idziemy poszukać czegoś.
Sprawdzamy El Beaterio Guest house ( wysoki standard, stary
ale piękny budynek-jednak 90$ za pokój odpada)
W Hotelu Palacio też by coś znalazł ale za 120$ a wystrój też piękny,
17-sto wieczny. Po drodze został Hotel Dońa Elvira również w
odrestaurowanym kolonialnym budynku za 70$. Przenosimy się.Pokój jest duży, ma
klimę ,która działa i „normalną” łazienkę.
W Nomadas nie czają do końca bo mieliśmy 2 dni ale w naszej
sprawie także dzwonił przed przyjazdem ktoś zaprzyjaźniony z forum. Biorą tylko
50$.
W planie mamy zwiedzić całą Zone Colonial, a popołudniu
wybrać się na lokalną plażę do Boca Chica. Dzisiaj jest poniedziałek więc na
plaży powinno być luźniej i mnie lokalnych. Niektóre muzea są pozamykane chyba
w poniedziałki (podobnie było na Kubie) bo przy Muzeum rumu i trzciny całujemy
klamki. Za to wszystkie muzea wymienione jako bezpłatne w przewodniku są
bezpłatne, bez żadnych prób wyłudzeń. Są to muzeum bursztynu i larimaru. Za to
ceny są wysokie i pewnie mają wliczony ten wstęp. Dowiadujemy się ,że występują
także podróbki i między innymi sprowadzany jest Polski bursztyn, który jest
tańszy i można go odróżnić.
Głównym punktem naszej trasy jest Catedral Primada de America.
Pierwszy kamień wmurował syn Kolumba,Diego. Mieszkańcy stolicy twierdzą ,że
katedra jest pierwszą chrześcijańską? wybudowaną na zachodniej półkuli. Jednak
w Mexico City wybudowano 8 lat wcześniej inną, którą zburzono w 1573 i
odbudowano później. Możemy więc powiedzieć ,że ta w Santo Domingo jest
nastarszą. Jednak została także odnowiona i obecne wnętrze mocno odbiega od
oryginału dzięki angielskiemu piratowi
Drakeowi, który urządził sobie w bazylice swoją siedzibę. Piraci ukradli
wszystko wartościowe i zniszczyli katedrę. Przy katedrze jest Park Kolumba z
jego pomnikiem. Znajdziemy tam także wielu „przewodników” w dodatku
licencjonowanych. My akurat skupiliśmy się na dzieciach ze szkoły, które bawiły
się z gołębiami na placu. W parku możemy także skorzystać z usług pucybutów ,
którzy są pewnie w tym fachu od 30-40lat.
Plaza Espańa nie zrobiła na nas wielkiego wrażenia. Ot
wielki plac, parę knajpek, w dodatku pustych i drogich.
Plaza Espańa
Wracamy całą długością
Calle Conde. Na 2 śniadanie jedliśmy empanadas
con queso y jamon. Czyli pyszne
wielkie pierożki smażone w głębokim oleju z serem i szynką. Ser był biały ale
taki jak u nas oscypki. Pyszny, taki jaki robili na Kubie.
Catedral Primada de America
Parque Colon
Na obiad lub jakikolwiek posiłek polecam państwowe fast food
Pollo Rey. Taki ich krajowy KFC. Co prawda KFC jest nawet obok ale w lokalnej
kurczakowni zjemy za połowę i naprawdę smacznie. Zestawy są za ok. 200peso.
Parque Indepencia jest dzisiaj puściutki, ale nie zachwyca
niczym. Wielkie są jedynie postaci w środku komnaty.
Najedzeni i przebrani idziemy w górę ,znowu pod Enriquillo
na przystanek gua-gua. Wokół parku są przystanki busów odjeżdżających w różnych
kierunkach. Ja już po drodze zauważam busa z kartką za szybą Boca Chica.
Macham, a El cobrador od razu nas zauważa i zatrzymuje pojazd. To właśnie po
drodze do Boca Chica poznajemy prawdziwych El Cobradores. Ale o nich
osobny wątek.
BOCA CHICA
Boca Chica jak pisałem jest plażą gdzie spotkamy dużo miejscowych, blisko stolicy, jakieś
30km,bliżej lotniska. Co nie znaczy, że
nie znajdziemy na niej hoteli. Widok jest nawet ładny. Płytka woda,
przezroczysta ,wysokie palmy. Jednak patrząc w stronę oceanu zobaczymy żurawie
w porcie i fabrykę przerabiania trzciny cukrowej. Od razu zostajemy przywitani przez każdego obok którego
przechodzimy. Zapraszają nas do wynajęcia swojego leżaka, na piwo itd. Żona już
lekko się denerwowała, że „łażą za nami” W końcu siadamy przy jednych leżakach.
W innym miejscu gdy się bierze coś do picia leżaki są gratis. Tu gdzie
usiedliśmy niestety nie. 300 peso za komplet, czyli 2 leżaki i parasol. O nie,
to my bierzemy tylko jeden leżak. Ok., pan nam zabrał parasol i nawet mały
stoliczek. Później zabrał go innej parze ,a nam przyniósł bo zamówiliśmy piwo i
sok z pomarańczy. Tutaj muszę zaznaczyć, że nigdzie nie piłem tak pysznego
,świeżo wyciskanego soku z pomarańczy. Cerveza też była grande.
Boca Chica
Na plaży roi się od sprzedawców przeróżnych rzeczy od
obrazów po figurki, kobiet robiących warkoczyki, peeling stóp i masażu. Nawet
chodzili i sprzedawali świeżo złowione krewetki.
Moja uwagę najbardziej zwrócił sprzedawca „chipsów” Wołając
z daleka Chicharron.
W taki sposób
CZI-CZA-RRRR-ON! Chicharrones są to skwarki skóry świńskiej. Smażone na
głębokim oleju. Można je chrupać z dodatkami lub bez. W sklepach są także
normalne chipsy o smaku chicharron. Jednak nie smakują tak jak te prawdziwe,
czasami naprawdę wielkie płaty chipsowe. Niektóre są większe niż kartka A4.
Plaża jest nawet fajna, ładny zachód słońca. My nie mieliśmy
planu na popołudnie więc skorzystaliśmy z zobaczenia miejscowej plaży. Bo tak
naprawdę to pół dnia na Zona Colonial wystarczy. Rozglądając się wokół leżaka,
kolejny raz przekonałem się jakimi brudasami są Dominikańczycy. Przy wejściu do
wody zauważyłem leżące kości z kurczaka, a obok jednego leżaka była nawet rzecz
należąca do intymnej kobiecej higieny osobistej! W głowie się nie mieści!
Jeszcze jestem w stanie zrozumieć w mieście, przy krawężnikach, w rowach, ale
na plaży?! Nie szanują swoich pięknych plaż.
Zachód był ładny ale musimy wracać. Może i nie jest
niebezpiecznie ale czasem na Dominikanie można poczuć się nieswojo, gdy jest
ciemno i w mniej cywilizowanej dzielnicy. Przy wyjściu z plaży pełno straganów,
gdzie smażą się przeróżne rzeczy. Kucharki pytają nas tylko quieres pescado ?
O nie, na taki upał, przy tym zapachu nie mam ochoty na rybę!
Zobaczcie, czy na
zdjęciu ta plaża wygląda na śmietnik?
Boca Chica tez podobno jest
okryta złą sławą. Rozwija się tutaj sex turystyka, a pracą zajmują się
głównie kobiety z sąsiedniego Haiti.
Wysiadamy przy Parque Independencia i bez problemu już wiemy
jak trafić. Z tamtąd można też próbować łapać gua-gua. Zdecydowanie bliżej niż
przy Enriquillo. Za przejazd do Boca Chica w jedną stronę płacimy 70peso od
osoby.
Dzień 5 Jedziemy na koniec świata-LAS GALERAS
Las Galeras
Rano taksówka zawozi nas na przystanek Caribe tours, gdyż
jest to najlepszy i najszybszy sposób po ukończeniu nowej autostrady dostania się na Półwysep Samana. Oczywiście
taksówkarz udaje ,że nie ma reszty lub pali janka. My jednak zamawiając na
centrali ustaliliśmy cenę i wydaje nam 50peso,a jego pospiesza jeden z securitas
patrolujących dworzec z shotgunem. Za bilety express do Samany płacimy
320peso od osoby. Nie widziałem nigdzie większego kursu za $ niż na tym dworcu.
Są 2 banki- caribe i jakiś atms. W tym drugim kurs wynosił 1- 39,95! W mieście
to zależy wymieniałem za 39,3 i za 39,8.
Jedziemy jakieś 2,5h zatrzymując się tylko na ślimaku przy
nowej autostradzie i w Sanchez. Niektórzy ludzie na zagranicznych forach
polecali mi dojechać najpierw do ślimaka i dzwonić do caribe tours żeby
czekali. Nie wiedzieli, że Caribe jeździ już z Santo Domingo, a przystanek na
wjeździe nowej autostrady jest zrobiony ze starego autobusu. Są oczywiście
ochroniarze z niczym innym jak ze shotgunami. W Sanchez także nie chciałbym
dłużej czekać na przesiadkę:)
Dworzec Caribe Tours w SD
Przystanek Caribe przy nowej autostradzie
W Samanie czekamy po
prostu przy drodze na jakiegoś gua-gua. Caribe nie zatrzymuje się przy tym
samym postoju co gua-guas. Zaczepiani przez taksówkarzy czekamy. Pojawia się
pick up. Nie wsiadamy, śmieją się z nas. My z nich też bo 100peso od osoby
chyba chcieli podzielić między naganiacza z ulicy, kierowcę i bóg wie kogo
jeszcze. Nawet kierowca kazał wysiąść starszym kobietom i wsiadać na pakę, a że
my do środka. Pojechaliśmy w końcu małym busem z 2 miejscowymi za 180.
Tu się zatrzymuje Caribe w Samanie
Las Galeras to rzeczywiście koniec świata. Na początku nie
wiedzieliśmy o czym piszą w przewodniku i fajnie , że droga kończy się na
plaży. Ale co z tego. W Las Galeras Poza łódkami , które mogą nas zawieźć na
pobliskie plaże nie ma nic. Nawet knajpy polecane w przewodniku są pozamykane ,
a w innych ceny większe prawie 2 razy niż w stolicy! Może większość właścicieli
powyjeżdżała bo jest poza sezonem. Nie wierzymy, przecież to wioska. Plaża jest
ładna, akurat tutaj tylko rosną tak niektóre palmy, że można się na nich
wieszać robiąc „kiełbaski” znane nam z pod trzepaków między blokami.
Palma choć już podmywana od dołu przez ocean, upadająca
prawie do wody, zawsze będzie dążyć do tego aby rosnąc w górę. I stąd niektóre
palmy powyginane o prawie 90 stopni.
Kolejny raz zmieniamy plany ale tym razem cały plan podróży
, który zawsze fajnie sobie rysuje jak taką poziomą drabinkę z dniami i
noclegami. Zostaniemy tutaj tylko jeden dzień, a nie dwa. I dalej w Las Terrenas dwa nie 3 dni. Za 2h zacznie zachodzić słońce
więc szukamy łodzi. Pewnie będzie drogo (i było) ale nie mamy wyboru, chcemy
zobaczyć Playa Rincon, skoro już tu dojechaliśmy. Francuski właściciel villi
w której nocujemy, kłóci się z
miejscowym o cenę, że z nas zdziera. Pewnie tak, ale nie mamy czasu. Cenę
ustalamy na 1800peso i płyniemy tylko we dwoje. Po drodze do Rincon mamy 5
innych plaż, małych i puściutkich. Łódkę trzeba było jeszcze wepchnąć, bo
wszyscy już skończyli robotę na dziś. Turyści przeważnie biorą łódź na 9-10
osób i płyną z samego rana na Rincon ,a właściciel łódki czeka do 16. My
musieliśmy jeszcze zatankować i dać pieniądze na przód na paliwo. W zastaw
dostajemy telefon komórkowy od faceta który pojedzie po paliwo z naszymi
pieniędzmi.
Troszkę przepłaciliśmy ale mimo chmur Playa Rincon jest
tylko dla nas! Ani jednej osoby. Niektórzy historycy twierdzą ,że to właśnie
tutaj, a nie na Playa las Flechas dotarł Kolumb ze swoją załogą.
Po drodze na Rincon
Playa Rincon
Podsumowując Las Galeras i miejsce gdzie spędziliśmy noc,
gdzie możemy je nazwać w stylu „ nocą coś po mnie łazi” zdjęcia stąd są chyba
najładniejsze, a byliśmy tutaj raptem pół dnia. Na pewno warto tutaj się wybrać
w okresie przypływów waleni, kiedy to można je oglądać. Lub jeśli ktoś woli
leżeć na plażach. Tylko dlaczego jest tak drogo? Powodem może być kapitał
europejski, a głównie Włosi i Francuzi, którzy mają tu swoje hotele i
restauracje. Tak nasz właściciel villi kupił tutaj ziemie 13 lat temu za 3tys
euro, a teraz wycenia ją na ponad milion!
Tutaj kończy się świat w Las Galeras
Dzień 6 Las Terrenas
Zobaczyliśmy koniec świata ale zostajemy jeszcze na
półwyspie Samana bo naszą główną atrakcją ma być 52 metrowy wodospad El Limon.
W ogóle to Francuz z Galeras mówił o powodzi w Las Terrenas.
Jego kuzyn ma hotel obok naszego w Terrenas i dzwonił mu, że 3 dni temu był
metr wody na ulicach bo wylała mała rzeczka ,którą tam mają. Dlatego starczą
nam 2 dni, jeden na plażowanie jak w przypadku Galeras i drugi na El Limon.
Żeby dostać się do Terrenas musimy dojechać do Samany i
przesiąść się. W Las Galeras jest to o tyle proste ,że idziemy jedyną ulicą w
stronę plaży gdzie jest przystanek. Lub jeśli mieszkamy dalej od plaży to na
pewno po drodze ktoś nas zgarnie.
W Samanie już czekamy na „normalnym” przystanku. Kierowca
kolejny raz chciał udać głupka i nie wydać reszty, ale upomniałem się o swoje
pół dolara-20peso:)
Przystanek gua-gua w Samanie
Poinformowano nas, że najbliższy odjazd do Las Terrenas jest
za 30minut. Możemy poczekać pod prowizorycznym przystankiem w formie namiotu,
gdzie wisi rozkład napisany kredą lub po prostu w ten sposób pilnują swojej
kolejki odjazdu bo pod namiotem wiszą też nawet dwa zegary! Zaproponowano nam
wrzucenie plecaków do naszego przyszłego środka lokomocji, którym nareszcie
okazał się pickupJ
Upomniane wcześniej 20 peso mogłem wydać na loda w formie
jakiegoś płynu mocno zmrożonego w jednym z palców foliowej rękawiczkiJ
Później odgryzamy tylko folie i ssiemy. Lepsze rzeczy robił pan obok na
stanowisku zrobionym z roweru. Coś jak gar kuchnie w Azji. Pan miał ze 30
rodzajów butelek z jakimiś płynami w środku. Oczywiście nie były to oryginalne
trunki ,które były wcześniej w owych butelkach. Między nimi na środku był
wielki kawał lodu, przypominający wielki jęzor, przykryty ręcznikiem. Jeśli
ktoś zamówił jak się później zorientowałem „slashera” coś jak u nas w wielkich miastach ,mieszające się ,kolorowe,
lodowe shake’i do picia. Wtedy pan wyciągnął coś metalowego w rodzaju
skrobaczki z pojemnikiem i energicznymi ruchami nabierał cienko posiekanego
lodu do kubeczka, a następnie formował w stożek lejkiem i polewał smakowym
syropem. Wyglądało świetnie i orzeźwiająco, ale było to robione ze zwykłego
lodu, który sobie leżał pod brudnym ręcznikiem.
Najlepsze slashery u tego pana
Nasz pickup oznajmiał odjazd trąbieniem. Z przodu obok
kierowcy siedziały dwie kobiety, my z tyłu
w dwójkę i jeszcze dwie kobiety, z czego jedna z malutkim dzieckiem na
rękach. Jak się później okazało, dzidziuś miał zaledwie 23dni. Ile osób weszło
na pakę to już nie wiem. Raz 9, raz 5 bo po drodze kierowca oczywiście zbierał
ludzi, którzy wskakiwali na pakę. Tutaj kierowca i cobrador w jednym.
Casa Robinson była świetną odskocznią po Las Galeras i w
świetnej cenie, a z naszego 2 piętra było widać ocean. Przy hoteliku, dosłownie
10metrów jest włoska restauracja Coco Pizza. Naprawdę świetna i prawdziwie
włoska. Przystępne ceny ,a pizza i spaghetti jak we Włoszech.
Las Terrenas jest dużo większe niż Galeras ,ale tutaj także
rejon opanowali Francuzi,Włosi, Niemcy. Dzięki temu możemy zjeść prawdziwe lody
włoskie i to w przystępnej cenie. Coraz bardziej zastanawiam się czym kierowali
się Ci ludzie podejmując decyzje o wyjeździe. Francuz z Las Galeras był
muzykiem ,podróżował, ale miał już dość Paryża i w wieku 30 lat wyjechał na
Dominikanę. Właścicielami naszej casy w Las Terrenas są Włosi. Jednak nie
widzieliśmy ich podczas pobytu. Wszędzie pracownicy, a nocą ochrona z...
.shotgunami.
Playa Casa Bianca- Las Terrenas
Przeszliśmy plaże w szerz, od zachodu do wschodu. W pewnym
momencie ocean był nieco brązowy z powodu wpadającej do niego rzeki.Nie wszędzie plaża jest piękna. Są śmieci, tam gdzie lokalni z łódkami,wkoło śmieci. Piasek tutaj jest bardziej żółty niż biały.
Wieczorem
burza nas przegoniła z drugiego końca plaży i musieliśmy przeczekać ze 30 min z
lokalnymi na motorach pod daszkiem.
Takie burze potrafią przyjść w 15min w Terenas
A później...
Podwójna tęcza,podobno rzadko spotykana
Dzień 7 II w Las Terrenas-El Limon
Naszą wycieczkę do El Limon załatwiamy w recepcji u
Robinsonów. Płacimy 60$ za 2 os z dojazdem i lunchem. Wycieczka jest konno.
Jakże by inaczej po świetnej wyprawie konno w Trinidadzie na Kubie. Konie były
mniejsze bo zapewne takie chodzą po terenach górskich, a ja jeszcze przed
wyjazdem straszyłem żonę jak to będzie:)
Stąd wyruszamy
Było świetnie ,ale mogło się skończyć tragicznie. Piękny
krajobraz, przeprawa przez rzeki, przygoda. Pozostanę przy rzekach, które były
naprawdę silnie rwące po obfitych opadach i powodzi. Dodam, że mamy teren
górzysty ,a w dodatku w Terrenas potrafi padać 3 razy dziennie, a pora
deszczowa powinna się skończyć w październiku. Podczas przeprawy przez jedną z
rzek mój koń nagle się poślizgnął i wpadliśmy razem do wody. Koń się wierzgał,
było tak głęboko ,że podczas przeprawy
siedząc na koniu nogi były w wodzie, a prąd rzeki silny. Było widać
strach w oczach przewodnika po drugiej stronie rzeki i zapewne w moich. Miałem
na plecach plecak z aparatem i portfelem. Z racji tego iż dobrze pływam to
wyskoczyłem szybko z wody. Zamieniono mi konia i później myślałem co by było
gdyby koń zrzucił mnie na którąś z wystających skał lub przygniótł mnie. To
byłby koszmar w środku dżungli i daleko od szpitala. Koń równie dobrze mógł się
poślizgnąć na ściółce z kamieni i błota , wchodząc pod górę w drodze pod
wodospad.
Sam wodospad robi niesamowite wrażenie patrząc od dołu.
Kąpać niestety się nie dało bo było dużo wody i silne prądy w zbiorniku pod El
Limon. Można było się wsłuchać w wielki szum, dopóki nie wiadomo skąd wzięła
się cała wycieczka naszych przyjaciół ze wschodu w gumiakach. Potrafią zrobić
takie zamieszanie, że w pewnym momencie jakieś 6 letnie dziecko stało na samej
krawędzi spływu w dół rzeki.
El Limon
Zejście konno jest chyba bardziej niebezpieczne bo jest
stromo ,a koń musi hamować. Moja żona miała cały czas przewodnika, ja natomiast
jechałem sam. Już we wiosce zjedliśmy typowy Dominikański obiad. Do wyboru była
ryba lub kurczak, ryż, czerwona fasola i smażone banany. Za powrót do Terrenas
musieliśmy dopłacić po 50peso od osoby.
A, zapomniałem dodać, że ja wreszcie musiałem jechać na pace
bo jechała z nami jeszcze rodzinka Włochów. W drodze powrotnej stanęliśmy na
chwilę przy naturalnym zbiorniku wodnym, wyglądającym jak naturalny basen z
krystaliczną wodą.Woda wypływa tam z dołu z jakiegoś źródła. Pełno dzieci wygłupiało się przy wodzie w taką upalną
pogodę.
Las Terrenas wydaje się lepszą bazą wypadową do oglądania
wielorybów i bardziej ucywilizowaną. Jest tutaj także wielu kitesurferów.
Bardziej przystępne ceny ,więcej miejsc noclegowych i knajp do wyboru.
Kolejna burza
Dzień 8 Powrót na Kokosowe wybrzeże
Przed nami 380km i na mapie duża trasa do pokonania. W Las
Terrenas są 2 przystanki gua-gua. Jeden blisko plaży, przy Casa Linda, na dużym
skrzyżowaniu, a drugi na wylocie z miasta w kierunku Sanchez. Mieliśmy 2 opcje
do wyboru. Bus do Sanchez i autokar Caribe do Santo Domingo lub gua-gua bezpośrednio do Santo Domingo. Właśnie
gua-gua do SD odjeżdżają blisko plaży i jest łatwiej bez przesiadek. Bus wcale
nie jedzie dłużej ,a można podziwiać wspaniały krajobraz od gór po ocean.
Ogólnie jechaliśmy od 9 do 16 na miejsce do Bavaro z
postojem w Santo Domingo. Nie gdzie indziej jak przy Parque Enriquillo, w
miejscu gdzie po przyjeździe do stolicy mocno nas obskoczyli naganiacze. W
stolicy kupujemy jeszcze kawę i słodycze. Głównie dulce con leche. Czyli
sztabki z ostygłego zagotowanego mleka z cukrem z dodatkami takimi jak: wiórki
kokosowe, skórka pomarańczy, owoc nerkowca- nie orzechy. Bardzo słodkie. Plecak
i ubrania cały nam pachnie kawą Santo Domingo.
Tym razem jedziemy na wybrzeże express busem Bavaro-SD.
Express to on jest do momentu Punta Cany. Później każdy wysiada gdzie chce,
włącznie z lotniskiem. Trzeba dodać, że jedzie on przez Veron i nie musieliśmy
jechać z Punta Cany do stolicy przez Higuey.
Autokar kosztuje 375 peso od osoby, fotele są wygodne, są
toalety i puszczają podczas jazdy filmy. Express ma swoje 2 przystanki w
stolicy, przystanek przy parku Enriquillo jest ostatni. Pasażerów jest na styk,
nie mam pojęcia na jakiej zasadzie sprzedają bilety na 2 przystankach do
jednego autokaru. Kierowca pakuje plecaki, daje nam numerek, a panie stojące za
nami przewożą pralkę i wkładają ją razem z kierowcą do luku bagażowegoJ
Ostatnie 6 dni byczymy się aż nadto w sieci hoteli Grand
Palladium. W planie były 3 dni ale zostały nam 3 dodatkowe więc chcieliśmy
typowo się wyleżeć przy All in. Dzień więcej i bym zwariował lub animatorom brakło by rumu i kawy dla mnie za
wygrywanie konkursów, he he.
Handel kwitnie-jest Aldi,jest Visa
Codzień taki widok z pokoju
O hotelach, transporcie, kosztach- wkrótce.
Taką trasę przebyliśmy po Dominikanie, łącznie 956km.
http://goo.gl/maps/i4Jdx
Zapraszam do całej galerii:
Ciekawa relacja, dzięki. :)
OdpowiedzUsuńDzięki za wzmiankę i ciekawy opis, fajnie "zobaczyć" miejsca, w których sama nie byłam :)
OdpowiedzUsuńSuper relacja i bardzo fajny pomysł z dołączeniem mapy. Dzięki za miłą lekturę :)
OdpowiedzUsuńOpis jak opis, w każdym razie skutecznie zniechęcił mnie do wizyty w tym zakątku świata :-)
OdpowiedzUsuńdonde va, amigo ? ja mam same miłe wspomnienia z Dominikany :)
OdpowiedzUsuńDo Santo Domingo wybrałam się 2 lata temu i była to podróż moje życia. Najpier poczytałam dużo w przewodnikach, w sieci, np na http://www.abcdominikana.waw.pl/112-redakcja-poleca/49-wycieczka-na-dominikane-region-punta-cana.html i musze przyznać, że wakacje były w 100% udane. Dominikana to mekka kulturowa, egzotyczna, coś pięknego, tu toczy się prawdziwe, naturalne życie.
OdpowiedzUsuńBardzo dużo przydatnych informacji, cen za to duże dzięki. Ale mam podobne odczucie jak przedmówca...tekst nawet nie to ze obiektywny
OdpowiedzUsuń... śmiem twierdzić że ze sporą nuta pesymizu i niezadowolenia generalnie hmmm ze wszystkiego... może to jednak nie taki raj jak go malują. ..
Bardzo dużo przydatnych informacji, cen za to duże dzięki. Ale mam podobne odczucie jak przedmówca...tekst nawet nie to ze obiektywny
OdpowiedzUsuń... śmiem twierdzić że ze sporą nuta pesymizu i niezadowolenia generalnie hmmm ze wszystkiego... może to jednak nie taki raj jak go malują. ..
Na pewno warto lecieć dla przygody:) jedne z lepszych zdjeć z plaż mam właśnie z Dominikany ale nie Punta Cana.
Usuń