czwartek, 13 grudnia 2012

Dominikana czyli kokosy,rum i palmy na własną rękę


Karaiby pokusiły nas bardzo w tym roku. Tak bardzo ,że po powrocie z Kuby pod koniec marca, już w kwietniu trafiła się promocja Swissa i padło na Dominikanę. Można było także polecieć na Mauritius , jak większość ludzi zrobiła, bo cena była atrakcyjna ale Dominikana od dawna mnie kusiła. Nawet przewodnik z NG leżał już w domu, kupiony gdzieś na jakiejś wyprzedaży.

Nie było jakiegoś wielkiego planowania, tak jak w przypadku Kuby, a przewodnik Lonely Planet dokupiłem na tydzień przed wylotem, gdyż posiadany przez nas NG był ubogi w mapy i słaby.



Planowanie:

Z wyprawy na wyprawę bierzemy coraz mniej bagażu. Tym razem mieliśmy możliwość wzięcia 2x23kg + podręczny , ale wzięliśmy jeden duży plecak i jeden mniejszy(forclaza 40).
Namiary na spanie wolałem mieć pewne i zabookowane przed wyjazdem.
Rezerwowałem mailowo na tydzień przed i byłem zdziwiony, że są miejsca! Nawet w tych hostelach na 1 miejscu w tripadvisor. Hotelu na pierwsze 2 noclegi i ostatnie 3 szukam u niemieckiego touroperatora bo podobno jest taniej.
Zaglądam na zagraniczne fora żeby dowiedzieć się czegoś więcej o rozkładzie autobusów itp.
Na naszych ciężko coś znaleźć, gdyż dużo rodaków jeździ typowo do kurortów i co najwyżej zdecydują się na jakieś fakultety. Nawet mieszkańcy wyspy czasem mają błędne informacje co zweryfikowała nasza podróż. Może dzięki temu zobaczyliśmy coś więcej, poznaliśmy kogoś ciekawego po drodze.

Forum na Tripadvisor
I co najwyżej u nas www.goldenline.pl
Czytałem także relacje z wyprawy tej dziewczyny i polecam na blogu www.dalekoniedaleko.com

Podróż:

Tym razem zaczynamy z Polski, a dokładniej z Warszawy. Mamy lecieć przez Zurych i na Punta Canę. Jedziemy do Wawy dzień wcześniej , nie ufając naszemu pkp z przyjazdem na ostatnią chwilę. Nocujemy u starych znajomych.

Jednak nasza przygoda rozpoczyna się już wcześniej, a właściwie na zjeździe z autostrady A4 w Katowicach do centrum. Zakorkowany cały zjazd ale jesteśmy od dworca pkp 2km i 40 min przed pociągiem więc myślę „spokojnie”. Po 10 minutach nadal spokojnie. Po następnych 10 min już tak nie było bo może przejechaliśmy 20metrów.
Wysiedliśmy po kolejnych dwóch minutach na środku drogi przy zjeździe koło AWFu. Teraz trzeba już biec! Wiedziałem , że raczej zdążymy bo orientacyjnie było blisko ale plecak i poranny jogging tego dnia dały o sobie znać. Pociąg był opóźniony 2 min ,a my weszliśmy na peron jak nadjeżdżał.
Jedziemy TLK, który jest tańszy od IC i EC dwa razy ,a jedzie tyle samo czasu. Za 2os wychodzi nieco ponad 100zł i ja korzystam ze zniżki max 26 J Powrotny Chopin do Wiednia wyjdzie jeszcze taniej o 10zł.



 

W Warszawie tyle dobrze , że teraz jeździ SKM na lotnisko za 3,60zł.  Po Kubie łączonej z Londynem było o tyle lepiej ,że lecimy lepszymi liniami i z Pl.
Lecieliśmy już kiedyś Swissem do Meksyku i jak na razie na 46 lotów były to najlepsze linie.
Myślałem ,że ze stolicy polecimy samolotem któregoś z członków Star Alliance np. LOTem czy Edelweissem. Jakie było moje zdziwienie podczas wsiadania na pokład OLT Express! Ale już niemieckiegoJ

Lotnisko w Zurychu świetne, czyste. Z terminali A,B  dojeżdża się w 3 min kolejką do E,D.
Ceny wysokie. Skubańce przeliczają euro do franka jako 1-1,1. Nie ma wielu knajp jak na innych lotniskach ale jest dużo firmowych butików.
Jest tak czysto i wszystko perfekcyjne ,że w toaletach znajdziemy spray do odkażania deski klozetowejJ

Myślałem ,że poleci z nami więcej rodaków, że np. Tui wykupiło miejsca w samolocie itd. Leciały może ze 3 pary. Samolot był jak nowy, super. Każdy miał swój system multimedialny gdzie obejrzałem podczas lotu takie filmy jak Ted,Total Recall. Piszę o tym, ponieważ jestem zdumiony , gdyż te filmy były jakieś 2-3 tygodnie przed podróżą u nas w kinach! Lecimy nieco ponad 9h ,a na miejscu czeka na nas lotnisko pokryte strzechąJ
Słyszałem wcześniej  o tym lotnisku ale takiego luźnego podejścia nigdzie nie widziałem. Zero jakiś restrykcji itd. Byle kto mógł wtargnąć na płytę lotniska na przykład.
Po odstaniu swojego w kolejce płacimy 10$ od osoby za wjazd i odbieramy plecak.
 Dodam ,że NIE płacimy już nic przy wylocie!

Mafia taksówkowa jak wszędzie. Chciał nas zgarnąć jakiś chłopaczek busem z thomasa cooka , niby za darmo, ale chyba przestraszyła go reszta „hien” . W końcu biorę jednego na bok i jedziemy za 20$ do naszego pierwszego noclegu , niedaleko Laguny Bavaro, w hotelu Be live Punta Cana.

Pierwszy nocleg i 2 dni:

Przez pierwsze 2 dni chcieliśmy nabrać sił po locie i przed tułaczkąJ
Wymagałem od sieci Be live więcej po pobycie na Teneryfie. Troszkę się zawiodłem. Wiem ,że karaibskie standardy ale od sieci coś się wymaga. Na pierwszą noc lokalna imprezownia za płotem i jakiś kapłan przemawiający nie dał zasnąć. Był to zwykły baraczek, niby z blachy niby z drzewa, wielkości garażu blaszaka. Jednak lokalsi bawili się doskonale do bachaty na full z głośnika. Później przemawiał do nich jakiś kapłan akcentując koniec zdania wielkim darciem się.Coś jak AMEEENN! Wywoływało to wiwat niczym OLE!

Wśród gości hotelowych 90% to Rosjanie. No tak, przed nami lądował samolot z Sheremetyevo. W siatkówkę da się z nimi pograć ale znosić ich zachowanie to już gorzej.

Dlatego chodziliśmy sobie plażą, a to w stronę Playa Cabeza de Toro i w drugą . W tym rejonie jest dosłownie parę hoteli, nie tak jak w Bavaro. Poza hotelami plaże są dzikie, często zaśmiecone, ale palmy i kokosy sąJ a jak trudno zrzucić kokosa rzucając drugim od dołu przekonałem się nie raz. Uwaga na małe kuleczki z kolcami, które leżą pod palmami. Przekonałem się jak małe i bolesne kolce mają.
 W pewnym momencie na zachód od Playi Cabeza piasek zamienia się w odkrytą rafę. Trudno iść dalej więc zrywamy 2 dzikie kokosy, a następnie próbuje je otworzyć. Oczywiście bez maczetyJ Po ciężkich 5 minutach mleczko kokosowe leje się mi po brodzie i brzuchu. Smak jeszcze nie ten, widocznie były za zielone.:)
 
Popołudniu się chmurzy i pada tak ,że w hotelu trzeba chodzić na boso lub w gumiakach! Nie mówię o małej burzy na 15 min bo wiem ,że tez potrafi mocno popadać ale lało całą noc.

Mój opis hotelu na tripadvisorze.

Przejazd do stolicy:

Przed hotelem czekamy w skwarze po 11 na gua gua( rodzaj lokalnego busa ,ale o tym dokładnie później) Wszyscy taxówkarze się śmieją widząc czekających białych. Żaden z nich nie przystaje na moją stawkę, wolą siedzieć bezczynnie i czekać na ten jeden strzał. Po 10 min czekania nadjeżdża Sitrabapu. (taki napis na przedniej szybie mają lokalne busy w tej części wyspy)
Musimy jechać przez Higuey bo Express bus jedzie za 2h. W busie dowiaduje się ,że w październiku, kiedy kończy się pora deszczowa nie padało ani jeden dzień, a mamy listopad i co to za pogoda. Kolejni ludzie włączają się do dyskusji i rozmowa nabiera tempa, takiego że mój hiszpański już nie nadąża. Przystanek APTRA, bo tak się nazywa firma transportowa do Santo Domingo, mieści się niedaleko katedry w Higuey. Udaje się nam bo express do Santo Domingo odjeżdża za 5 min, wystarczy przejść przez ulicę. Jeszcze paru sprzedawców słodyczy musi opuścić autobus i ruszamy.
Płacimy 15$ za 2os bo nie mamy peso. Za gua gua do Higuey zapłaciliśmy 7$.

Santo Domingo dzień 3 i 4:

Po 2 h albo 2,5 autokar zatrzymuje się przy Parku Enriquillo. Zamieszanie co nie miara. A to taxówkę, a to ja jestem wykwalifikowanym przewodnikiem, tam nie idź bo jest niebezpiecznie. Każdy coś oferuje. Po spytaniu o konkretną ulicę lub w którą stronę do Zona Colonial każdy mówi co innego, a my tracimy już orientację. A w dodatku zaczyna padać!
Dla potomnych, należy iśc w lewo od przystanku i po 20m skręcić w lewo idąc w dół! Nie pod górę! Tak dojdziemy do Zony. Czasem nawet mapy w LP kłamią z orientacją lub są słabe.
Przystanek przy Parku Enriquillo





Hostal Nomadas znajdujemy po lekkich trudach, gdyż trzeba podejść po schodach wzdłuż ulicy ,a na drzwiach znajdziemy tylko naklejkę Tripadvisor. Warunki OK. na początek, po angielsku mówi chyba tylko córka.
Po szybkim rozeznaniu dowiadujemy się ,że dzisiaj jest rozgrywamy mecz ligi baseballa.
Jest niedziela, a pod Parque Independencia są jakieś strajki. (my to mamy szczeście,patrz Barcelona)  Na billboardach można doczytać ,że chodzi o reformy fiskalne. Jeszcze rano w busie do Higuey dzielący ze mną fotel mężczyzna opowiadał coś o tym. Po krótce, tyle co zrozumiałem, że zmienił się rząd, jest mniej korupcji ale chcą im podnieść podatki i wprowadzić kasy fiskalne.
 Jeśli już jesteśmy przy temacie to muszę napisać ,że na Dominikanie mamy taki jakby nasz 16%  VAT i 10% serwisu(restauracje itd.) Dodam ,że w większości knajp ceny są podane bez tych 26% razem.  Więc jeśli widzimy jakiś obiad za 200peso w menu del dia na tablicy to do naszej końcowej ceny musimy dodać owe 26% i już mamy 252peso.
Strajk przebiegał spokojnie, od razu w większym tłumie pojawili się sprzedawcy wody i lodów. Na początku Calle El Conde , głównej ulicy Zony, stała policja lub wojsko. Sam nie wiem, bo dziwne mundury miały ubrane na sobie panie funkcjonariuszki. Tak, panie!



 Po obiedzie szukamy taxi i tutaj kolejna mafia. Na jednej przecznicy potrafią wyskoczyć z 400 peso i zejść do 200, a na drugiej minimum to 250. Ja musiałem poszukać gdzie indziej, żeby się rozeznać, a dosłownie 50m dalej za chiny nie zejdą do 200, nawet gdy mówię ,że tam oto wiozą mnie za 200. Co innego gdybym sobie wymyślił ,że za 100J
Jedziemy w końcu za 200 z jeszcze innej przecznicy. Kierowca chyba nie do końca wie gdzie jest Estadio Quisqueya. Po drodze dociera do nas jak Dominikańczycy jeżdżą. Zero przepisów ,a liczy się dźwięk klaksonu. Auta jedne lepsze, albo powiedzmy normalne inne totalne ruiny. Chociaż i zdarzyło się widzieć nowiutkie Porsche. Większość to szrot. Jeżdżą bez zderzaków, czasem bez drzwi, bez lamp czy lusterek i trzeba się oglądać przez ramię.

Pod stadionem atmosfera niczym pod europejskim stadionem piłki nożnej. Sprzedawcy trąbek, flag itp. Bilety kupujemy w kasie. Ceny wahają się od 100 do 1000 peso za VIP. Bierzemy za 250 ale już nie rozumiem pani z okienka o co jeszcze chodzi. W końcu pani obraca jakoś wielki, stary monitor i pokazuje po której stronie chcemy siedzieć.
Wewnątrz obiektu pełen profesjonalizm. Ochrona, sklepiki z pamiątkami, restauracje. Czysto i międzynarodowo. Jesteśmy trochę wcześniej ale mecz i tak się nie zaczyna punktualnie o 17.
Za to sprzedawcy różnych przekąsek już wypatrują „ofiar’. Roznoszą hot-dogi, pizza hut na kawałki, orzeszki, nawet rum. Moją uwagę skupiła  Pani od napojów gazowanych. Wypatrując spojrzeniem, pokazując puszkę i lekko sycząc „psssstt” nie mówiąc nic więcej.
Po ponad 2 h zmuszeni byliśmy wyjść, gdyż robiło się chłodno i dosyć ciemno. Mecz trwał niecałe 4 h i wciąż nie bardzo wiem jak naliczane są punkty:)

Pani w okularach od napojów gazowanych:)
 

Do hostelu dojeżdżamy też za 200 peso i postanawiamy zjeść w knajpce na dachu. Za dużego wyboru nie ma i rzeczywiście panuje klimat środkowo wschodni, prawie arabski. Ja nie wiem co zjadłem ale mięso było bardzo czarne i taka papka. Może baranina, bo pisało ,że mięso zmielone z czosnkiem i warzywami.

Dzień 4 i II w Santo Domingo:

Niestety po słabo przespanej nocy postanawiamy zmienić miejsce noclegu. Łazienka w naszym pokoju miała może metr na metr. Ledwo szło się obrócić biorąc prysznic. Rozumiem ,że tanio ale czemu na 1 miejscu na Tripadvisor? Ludzie piszą że pokoje na 1 piętrze są większe, to nie wiem które bo na jedynym piętrze jest knajpa, a  za ścianą płaczące całą noc małe dziecko... Skoro kasują 55$ a nawet nie kupią nowego prześcieradła tylko dają potargane to nie rozumiem czegoś, a spaliśmy w różnych miejscach m.in. na Kubie, w Vińales, „razem z kurami”.
Jemy śniadanie gdzie dostajemy tyle samo owoców co jedna osoba w stoliku obok i idziemy poszukać czegoś.
Sprawdzamy El Beaterio Guest house ( wysoki standard, stary ale piękny budynek-jednak 90$ za pokój odpada)  W Hotelu Palacio też by coś znalazł ale za 120$ a wystrój też piękny,
17-sto wieczny. Po drodze został Hotel Dońa Elvira również w odrestaurowanym kolonialnym budynku za 70$. Przenosimy się.Pokój jest duży, ma klimę ,która działa i „normalną” łazienkę.
W Nomadas nie czają do końca bo mieliśmy 2 dni ale w naszej sprawie także dzwonił przed przyjazdem ktoś zaprzyjaźniony z forum. Biorą tylko 50$.

W planie mamy zwiedzić całą Zone Colonial, a popołudniu wybrać się na lokalną plażę do Boca Chica. Dzisiaj jest poniedziałek więc na plaży powinno być luźniej i mnie lokalnych. Niektóre muzea są pozamykane chyba w poniedziałki (podobnie było na Kubie) bo przy Muzeum rumu i trzciny całujemy klamki. Za to wszystkie muzea wymienione jako bezpłatne w przewodniku są bezpłatne, bez żadnych prób wyłudzeń. Są to muzeum bursztynu i larimaru. Za to ceny są wysokie i pewnie mają wliczony ten wstęp. Dowiadujemy się ,że występują także podróbki i między innymi sprowadzany jest Polski bursztyn, który jest tańszy i można go odróżnić.
Głównym punktem naszej trasy jest Catedral Primada de America. Pierwszy kamień wmurował syn Kolumba,Diego. Mieszkańcy stolicy twierdzą ,że katedra jest pierwszą chrześcijańską? wybudowaną na zachodniej półkuli. Jednak w Mexico City wybudowano 8 lat wcześniej inną, którą zburzono w 1573 i odbudowano później. Możemy więc powiedzieć ,że ta w Santo Domingo jest nastarszą. Jednak została także odnowiona i obecne wnętrze mocno odbiega od oryginału dzięki  angielskiemu piratowi Drakeowi, który urządził sobie w bazylice swoją siedzibę. Piraci ukradli wszystko wartościowe i zniszczyli katedrę. Przy katedrze jest Park Kolumba z jego pomnikiem. Znajdziemy tam także wielu „przewodników” w dodatku licencjonowanych. My akurat skupiliśmy się na dzieciach ze szkoły, które bawiły się z gołębiami na placu. W parku możemy także skorzystać z usług pucybutów , którzy są pewnie w tym fachu od 30-40lat.



Plaza Espańa nie zrobiła na nas wielkiego wrażenia. Ot wielki plac, parę knajpek, w dodatku pustych i drogich.

 Plaza Espańa


 Wracamy całą długością Calle Conde. Na 2 śniadanie jedliśmy empanadas
 con queso y jamon. Czyli pyszne wielkie pierożki smażone w głębokim oleju z serem i szynką. Ser był biały ale taki jak u nas oscypki. Pyszny, taki jaki robili na Kubie.

Catedral Primada de America
Parque Colon


Na obiad lub jakikolwiek posiłek polecam państwowe fast food Pollo Rey. Taki ich krajowy KFC. Co prawda KFC jest nawet obok ale w lokalnej kurczakowni zjemy za połowę i naprawdę smacznie. Zestawy są za ok. 200peso.
Parque Indepencia jest dzisiaj puściutki, ale nie zachwyca niczym. Wielkie są jedynie postaci w środku komnaty.

Najedzeni i przebrani idziemy w górę ,znowu pod Enriquillo na przystanek gua-gua. Wokół parku są przystanki busów odjeżdżających w różnych kierunkach. Ja już po drodze zauważam busa z kartką za szybą Boca Chica. Macham, a El cobrador od razu nas zauważa i zatrzymuje pojazd. To właśnie po drodze do Boca Chica poznajemy prawdziwych El Cobradores. Ale o nich osobny wątek.


BOCA CHICA


Boca Chica jak pisałem jest plażą  gdzie spotkamy dużo miejscowych, blisko stolicy, jakieś 30km,bliżej lotniska.  Co nie znaczy, że nie znajdziemy na niej hoteli. Widok jest nawet ładny. Płytka woda, przezroczysta ,wysokie palmy. Jednak patrząc w stronę oceanu zobaczymy żurawie w porcie i fabrykę przerabiania trzciny cukrowej.  Od razu zostajemy przywitani przez każdego obok którego przechodzimy. Zapraszają nas do wynajęcia swojego leżaka, na piwo itd. Żona już lekko się denerwowała, że „łażą za nami” W końcu siadamy przy jednych leżakach. W innym miejscu gdy się bierze coś do picia leżaki są gratis. Tu gdzie usiedliśmy niestety nie. 300 peso za komplet, czyli 2 leżaki i parasol. O nie, to my bierzemy tylko jeden leżak. Ok., pan nam zabrał parasol i nawet mały stoliczek. Później zabrał go innej parze ,a nam przyniósł bo zamówiliśmy piwo i sok z pomarańczy. Tutaj muszę zaznaczyć, że nigdzie nie piłem tak pysznego ,świeżo wyciskanego soku z pomarańczy. Cerveza też była grande.


Boca Chica
 
Na plaży roi się od sprzedawców przeróżnych rzeczy od obrazów po figurki, kobiet robiących warkoczyki, peeling stóp i masażu. Nawet chodzili i sprzedawali świeżo złowione krewetki.
Moja uwagę najbardziej zwrócił sprzedawca „chipsów” Wołając z daleka Chicharron.
 W taki sposób CZI-CZA-RRRR-ON! Chicharrones są to skwarki skóry świńskiej. Smażone na głębokim oleju. Można je chrupać z dodatkami lub bez. W sklepach są także normalne chipsy o smaku chicharron. Jednak nie smakują tak jak te prawdziwe, czasami naprawdę wielkie płaty chipsowe. Niektóre są większe niż kartka A4.



Plaża jest nawet fajna, ładny zachód słońca. My nie mieliśmy planu na popołudnie więc skorzystaliśmy z zobaczenia miejscowej plaży. Bo tak naprawdę to pół dnia na Zona Colonial wystarczy. Rozglądając się wokół leżaka, kolejny raz przekonałem się jakimi brudasami są Dominikańczycy. Przy wejściu do wody zauważyłem leżące kości z kurczaka, a obok jednego leżaka była nawet rzecz należąca do intymnej kobiecej higieny osobistej! W głowie się nie mieści! Jeszcze jestem w stanie zrozumieć w mieście, przy krawężnikach, w rowach, ale na plaży?! Nie szanują swoich pięknych plaż.
Zachód był ładny ale musimy wracać. Może i nie jest niebezpiecznie ale czasem na Dominikanie można poczuć się nieswojo, gdy jest ciemno i w mniej cywilizowanej dzielnicy. Przy wyjściu z plaży pełno straganów, gdzie smażą się przeróżne rzeczy. Kucharki pytają nas tylko quieres pescado ? O nie, na taki upał, przy tym zapachu nie mam ochoty na rybę!
 Zobaczcie, czy na zdjęciu ta plaża wygląda na śmietnik?






Boca Chica tez podobno jest  okryta złą sławą. Rozwija się tutaj sex turystyka, a pracą zajmują się głównie kobiety z sąsiedniego Haiti.

Wysiadamy przy Parque Independencia i bez problemu już wiemy jak trafić. Z tamtąd można też próbować łapać gua-gua. Zdecydowanie bliżej niż przy Enriquillo. Za przejazd do Boca Chica w jedną stronę płacimy 70peso od osoby.

Dzień 5 Jedziemy na koniec świata-LAS GALERAS

 

Las Galeras

 


Rano taksówka zawozi nas na przystanek Caribe tours, gdyż jest to najlepszy i najszybszy sposób po ukończeniu nowej autostrady  dostania się na Półwysep Samana. Oczywiście taksówkarz udaje ,że nie ma reszty lub pali janka. My jednak zamawiając na centrali ustaliliśmy cenę i wydaje nam 50peso,a jego pospiesza jeden z securitas patrolujących dworzec z shotgunem. Za bilety express do Samany płacimy 320peso od osoby. Nie widziałem nigdzie większego kursu za $ niż na tym dworcu. Są 2 banki- caribe i jakiś atms. W tym drugim kurs wynosił 1- 39,95! W mieście to zależy wymieniałem za 39,3 i za 39,8.
Jedziemy jakieś 2,5h zatrzymując się tylko na ślimaku przy nowej autostradzie i w Sanchez. Niektórzy ludzie na zagranicznych forach polecali mi dojechać najpierw do ślimaka i dzwonić do caribe tours żeby czekali. Nie wiedzieli, że Caribe jeździ już z Santo Domingo, a przystanek na wjeździe nowej autostrady jest zrobiony ze starego autobusu. Są oczywiście ochroniarze z niczym innym jak ze shotgunami. W Sanchez także nie chciałbym dłużej czekać na przesiadkę:)





Dworzec Caribe Tours w SD 

Przystanek Caribe przy nowej autostradzie


W  Samanie czekamy po prostu przy drodze na jakiegoś gua-gua. Caribe nie zatrzymuje się przy tym samym postoju co gua-guas. Zaczepiani przez taksówkarzy czekamy. Pojawia się pick up. Nie wsiadamy, śmieją się z nas. My z nich też bo 100peso od osoby chyba chcieli podzielić między naganiacza z ulicy, kierowcę i bóg wie kogo jeszcze. Nawet kierowca kazał wysiąść starszym kobietom i wsiadać na pakę, a że my do środka. Pojechaliśmy w końcu małym busem z 2 miejscowymi za 180.

 Tu się zatrzymuje Caribe w Samanie




Las Galeras to rzeczywiście koniec świata. Na początku nie wiedzieliśmy o czym piszą w przewodniku i fajnie , że droga kończy się na plaży. Ale co z tego. W Las Galeras Poza łódkami , które mogą nas zawieźć na pobliskie plaże nie ma nic. Nawet knajpy polecane w przewodniku są pozamykane , a w innych ceny większe prawie 2 razy niż w stolicy! Może większość właścicieli powyjeżdżała bo jest poza sezonem. Nie wierzymy, przecież to wioska. Plaża jest ładna, akurat tutaj tylko rosną tak niektóre palmy, że można się na nich wieszać robiąc „kiełbaski” znane nam z pod trzepaków między blokami.
Palma choć już podmywana od dołu przez ocean, upadająca prawie do wody, zawsze będzie dążyć do tego aby rosnąc w górę. I stąd niektóre palmy powyginane o prawie 90 stopni.



Kolejny raz zmieniamy plany ale tym razem cały plan podróży , który zawsze fajnie sobie rysuje jak taką poziomą drabinkę z dniami i noclegami. Zostaniemy tutaj tylko jeden dzień, a nie dwa. I  dalej w Las Terrenas  dwa nie 3 dni. Za 2h zacznie zachodzić słońce więc szukamy łodzi. Pewnie będzie drogo (i było) ale nie mamy wyboru, chcemy zobaczyć Playa Rincon, skoro już tu dojechaliśmy. Francuski właściciel villi w  której nocujemy, kłóci się z miejscowym o cenę, że z nas zdziera. Pewnie tak, ale nie mamy czasu. Cenę ustalamy na 1800peso i płyniemy tylko we dwoje. Po drodze do Rincon mamy 5 innych plaż, małych i puściutkich. Łódkę trzeba było jeszcze wepchnąć, bo wszyscy już skończyli robotę na dziś. Turyści przeważnie biorą łódź na 9-10 osób i płyną z samego rana na Rincon ,a właściciel łódki czeka do 16. My musieliśmy jeszcze zatankować i dać pieniądze na przód na paliwo. W zastaw dostajemy telefon komórkowy od faceta który pojedzie po paliwo z naszymi pieniędzmi.
Troszkę przepłaciliśmy ale mimo chmur Playa Rincon jest tylko dla nas! Ani jednej osoby. Niektórzy historycy twierdzą ,że to właśnie tutaj, a nie na Playa las Flechas dotarł Kolumb ze swoją załogą.


 Po drodze na Rincon





Playa Rincon



Podsumowując Las Galeras i miejsce gdzie spędziliśmy noc, gdzie możemy je nazwać w stylu „ nocą coś po mnie łazi” zdjęcia stąd są chyba najładniejsze, a byliśmy tutaj raptem pół dnia. Na pewno warto tutaj się wybrać w okresie przypływów waleni, kiedy to można je oglądać. Lub jeśli ktoś woli leżeć na plażach. Tylko dlaczego jest tak drogo? Powodem może być kapitał europejski, a głównie Włosi i Francuzi, którzy mają tu swoje hotele i restauracje. Tak nasz właściciel villi kupił tutaj ziemie 13 lat temu za 3tys euro, a teraz wycenia ją na ponad milion!




Tutaj kończy się świat w Las Galeras


Dzień 6 Las Terrenas


Zobaczyliśmy koniec świata ale zostajemy jeszcze na półwyspie Samana bo naszą główną atrakcją ma być 52 metrowy wodospad El Limon.
W ogóle to Francuz z Galeras mówił o powodzi w Las Terrenas. Jego kuzyn ma hotel obok naszego w Terrenas i dzwonił mu, że 3 dni temu był metr wody na ulicach bo wylała mała rzeczka ,którą tam mają. Dlatego starczą nam 2 dni, jeden na plażowanie jak w przypadku Galeras i drugi na El Limon.
Żeby dostać się do Terrenas musimy dojechać do Samany i przesiąść się. W Las Galeras jest to o tyle proste ,że idziemy jedyną ulicą w stronę plaży gdzie jest przystanek. Lub jeśli mieszkamy dalej od plaży to na pewno po drodze ktoś nas zgarnie.
W Samanie już czekamy na „normalnym” przystanku. Kierowca kolejny raz chciał udać głupka i nie wydać reszty, ale upomniałem się o swoje pół dolara-20peso:)

Przystanek gua-gua w Samanie
 

Poinformowano nas, że najbliższy odjazd do Las Terrenas jest za 30minut. Możemy poczekać pod prowizorycznym przystankiem w formie namiotu, gdzie wisi rozkład napisany kredą lub po prostu w ten sposób pilnują swojej kolejki odjazdu bo pod namiotem wiszą też nawet dwa zegary! Zaproponowano nam wrzucenie plecaków do naszego przyszłego środka lokomocji, którym nareszcie okazał się pickupJ
Upomniane wcześniej 20 peso mogłem wydać na loda w formie jakiegoś płynu mocno zmrożonego w jednym z palców foliowej rękawiczkiJ Później odgryzamy tylko folie i ssiemy. Lepsze rzeczy robił pan obok na stanowisku zrobionym z roweru. Coś jak gar kuchnie w Azji. Pan miał ze 30 rodzajów butelek z jakimiś płynami w środku. Oczywiście nie były to oryginalne trunki ,które były wcześniej w owych butelkach. Między nimi na środku był wielki kawał lodu, przypominający wielki jęzor, przykryty ręcznikiem. Jeśli ktoś zamówił jak się później zorientowałem „slashera” coś jak u nas  w wielkich miastach ,mieszające się ,kolorowe, lodowe shake’i do picia. Wtedy pan wyciągnął coś metalowego w rodzaju skrobaczki z pojemnikiem i energicznymi ruchami nabierał cienko posiekanego lodu do kubeczka, a następnie formował w stożek lejkiem i polewał smakowym syropem. Wyglądało świetnie i orzeźwiająco, ale było to robione ze zwykłego lodu, który sobie leżał pod brudnym ręcznikiem.
Najlepsze slashery u tego pana



Nasz pickup oznajmiał odjazd trąbieniem. Z przodu obok kierowcy siedziały dwie kobiety, my z tyłu  w dwójkę i jeszcze dwie kobiety, z czego jedna z malutkim dzieckiem na rękach. Jak się później okazało, dzidziuś miał zaledwie 23dni. Ile osób weszło na pakę to już nie wiem. Raz 9, raz 5 bo po drodze kierowca oczywiście zbierał ludzi, którzy wskakiwali na pakę. Tutaj kierowca i cobrador w jednym.





Casa Robinson była świetną odskocznią po Las Galeras i w świetnej cenie, a z naszego 2 piętra było widać ocean. Przy hoteliku, dosłownie 10metrów jest włoska restauracja Coco Pizza. Naprawdę świetna i prawdziwie włoska. Przystępne ceny ,a pizza i spaghetti jak we Włoszech.
Las Terrenas jest dużo większe niż Galeras ,ale tutaj także rejon opanowali Francuzi,Włosi, Niemcy. Dzięki temu możemy zjeść prawdziwe lody włoskie i to w przystępnej cenie. Coraz bardziej zastanawiam się czym kierowali się Ci ludzie podejmując decyzje o wyjeździe. Francuz z Las Galeras był muzykiem ,podróżował, ale miał już dość Paryża i w wieku 30 lat wyjechał na Dominikanę. Właścicielami naszej casy w Las Terrenas są Włosi. Jednak nie widzieliśmy ich podczas pobytu. Wszędzie pracownicy, a nocą ochrona z... .shotgunami. 
Playa Casa Bianca- Las Terrenas



Przeszliśmy plaże w szerz, od zachodu do wschodu. W pewnym momencie ocean był nieco brązowy z powodu wpadającej do niego rzeki.Nie wszędzie plaża jest piękna. Są śmieci, tam gdzie lokalni z łódkami,wkoło śmieci. Piasek tutaj jest bardziej żółty niż biały.
Wieczorem burza nas przegoniła z drugiego końca plaży i musieliśmy przeczekać ze 30 min z lokalnymi na motorach pod daszkiem. 

Takie burze potrafią przyjść w 15min w Terenas

A później...
Podwójna tęcza,podobno rzadko spotykana



Dzień 7 II w Las Terrenas-El Limon


Naszą wycieczkę do El Limon załatwiamy w recepcji u Robinsonów. Płacimy 60$ za 2 os z dojazdem i lunchem. Wycieczka jest konno. Jakże by inaczej po świetnej wyprawie konno w Trinidadzie na Kubie. Konie były mniejsze bo zapewne takie chodzą po terenach górskich, a ja jeszcze przed wyjazdem straszyłem żonę jak to będzie:)

Stąd wyruszamy



 

Było świetnie ,ale mogło się skończyć tragicznie. Piękny krajobraz, przeprawa przez rzeki, przygoda. Pozostanę przy rzekach, które były naprawdę silnie rwące po obfitych opadach i powodzi. Dodam, że mamy teren górzysty ,a w dodatku w Terrenas potrafi padać 3 razy dziennie, a pora deszczowa powinna się skończyć w październiku. Podczas przeprawy przez jedną z rzek mój koń nagle się poślizgnął i wpadliśmy razem do wody. Koń się wierzgał, było tak głęboko ,że podczas przeprawy  siedząc na koniu nogi były w wodzie, a prąd rzeki silny. Było widać strach w oczach przewodnika po drugiej stronie rzeki i zapewne w moich. Miałem na plecach plecak z aparatem i portfelem. Z racji tego iż dobrze pływam to wyskoczyłem szybko z wody. Zamieniono mi konia i później myślałem co by było gdyby koń zrzucił mnie na którąś z wystających skał lub przygniótł mnie. To byłby koszmar w środku dżungli i daleko od szpitala. Koń równie dobrze mógł się poślizgnąć na ściółce z kamieni i błota , wchodząc pod górę w drodze pod wodospad.
Sam wodospad robi niesamowite wrażenie patrząc od dołu. Kąpać niestety się nie dało bo było dużo wody i silne prądy w zbiorniku pod El Limon. Można było się wsłuchać w wielki szum, dopóki nie wiadomo skąd wzięła się cała wycieczka naszych przyjaciół ze wschodu w gumiakach. Potrafią zrobić takie zamieszanie, że w pewnym momencie jakieś 6 letnie dziecko stało na samej krawędzi spływu w dół rzeki.
El Limon



Zejście konno jest chyba bardziej niebezpieczne bo jest stromo ,a koń musi hamować. Moja żona miała cały czas przewodnika, ja natomiast jechałem sam. Już we wiosce zjedliśmy typowy Dominikański obiad. Do wyboru była ryba lub kurczak, ryż, czerwona fasola i smażone banany. Za powrót do Terrenas musieliśmy dopłacić po 50peso od osoby. 

A, zapomniałem dodać, że ja wreszcie musiałem jechać na pace bo jechała z nami jeszcze rodzinka Włochów. W drodze powrotnej stanęliśmy na chwilę przy naturalnym zbiorniku wodnym, wyglądającym jak naturalny basen z krystaliczną wodą.Woda wypływa tam z dołu z jakiegoś źródła. Pełno dzieci wygłupiało się przy wodzie w taką upalną pogodę.


Las Terrenas wydaje się lepszą bazą wypadową do oglądania wielorybów i bardziej ucywilizowaną. Jest tutaj także wielu kitesurferów. Bardziej przystępne ceny ,więcej miejsc noclegowych i knajp do wyboru.

 Kolejna burza

Dzień 8 Powrót na Kokosowe wybrzeże


Przed nami 380km i na mapie duża trasa do pokonania. W Las Terrenas są 2 przystanki gua-gua. Jeden blisko plaży, przy Casa Linda, na dużym skrzyżowaniu, a drugi na wylocie z miasta w kierunku Sanchez. Mieliśmy 2 opcje do wyboru. Bus do Sanchez i autokar Caribe do Santo Domingo lub gua-gua  bezpośrednio do Santo Domingo. Właśnie gua-gua do SD odjeżdżają blisko plaży i jest łatwiej bez przesiadek. Bus wcale nie jedzie dłużej ,a można podziwiać wspaniały krajobraz od gór po ocean.
Ogólnie jechaliśmy od 9 do 16 na miejsce do Bavaro z postojem w Santo Domingo. Nie gdzie indziej jak przy Parque Enriquillo, w miejscu gdzie po przyjeździe do stolicy mocno nas obskoczyli naganiacze. W stolicy kupujemy jeszcze kawę i słodycze. Głównie dulce con leche. Czyli sztabki z ostygłego zagotowanego mleka z cukrem z dodatkami takimi jak: wiórki kokosowe, skórka pomarańczy, owoc nerkowca- nie orzechy. Bardzo słodkie. Plecak i ubrania cały nam pachnie kawą Santo Domingo.
Tym razem jedziemy na wybrzeże express busem Bavaro-SD. Express to on jest do momentu Punta Cany. Później każdy wysiada gdzie chce, włącznie z lotniskiem. Trzeba dodać, że jedzie on przez Veron i nie musieliśmy jechać z Punta Cany do stolicy przez Higuey.
Autokar kosztuje 375 peso od osoby, fotele są wygodne, są toalety i puszczają podczas jazdy filmy. Express ma swoje 2 przystanki w stolicy, przystanek przy parku Enriquillo jest ostatni. Pasażerów jest na styk, nie mam pojęcia na jakiej zasadzie sprzedają bilety na 2 przystankach do jednego autokaru. Kierowca pakuje plecaki, daje nam numerek, a panie stojące za nami przewożą pralkę i wkładają ją razem z kierowcą do luku bagażowegoJ

Ostatnie 6 dni byczymy się aż nadto w sieci hoteli Grand Palladium. W planie były 3 dni ale zostały nam 3 dodatkowe więc chcieliśmy typowo się wyleżeć przy All in. Dzień więcej i bym zwariował lub  animatorom brakło by rumu i kawy dla mnie za wygrywanie konkursów, he he.

 Handel kwitnie-jest Aldi,jest Visa

Codzień taki widok z pokoju



O hotelach, transporcie, kosztach- wkrótce.
Taką trasę przebyliśmy po Dominikanie, łącznie 956km. http://goo.gl/maps/i4Jdx
Zapraszam do całej galerii:





9 komentarzy:

  1. Ciekawa relacja, dzięki. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za wzmiankę i ciekawy opis, fajnie "zobaczyć" miejsca, w których sama nie byłam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super relacja i bardzo fajny pomysł z dołączeniem mapy. Dzięki za miłą lekturę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Opis jak opis, w każdym razie skutecznie zniechęcił mnie do wizyty w tym zakątku świata :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. donde va, amigo ? ja mam same miłe wspomnienia z Dominikany :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Do Santo Domingo wybrałam się 2 lata temu i była to podróż moje życia. Najpier poczytałam dużo w przewodnikach, w sieci, np na http://www.abcdominikana.waw.pl/112-redakcja-poleca/49-wycieczka-na-dominikane-region-punta-cana.html i musze przyznać, że wakacje były w 100% udane. Dominikana to mekka kulturowa, egzotyczna, coś pięknego, tu toczy się prawdziwe, naturalne życie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo dużo przydatnych informacji, cen za to duże dzięki. Ale mam podobne odczucie jak przedmówca...tekst nawet nie to ze obiektywny
    ... śmiem twierdzić że ze sporą nuta pesymizu i niezadowolenia generalnie hmmm ze wszystkiego... może to jednak nie taki raj jak go malują. ..

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo dużo przydatnych informacji, cen za to duże dzięki. Ale mam podobne odczucie jak przedmówca...tekst nawet nie to ze obiektywny
    ... śmiem twierdzić że ze sporą nuta pesymizu i niezadowolenia generalnie hmmm ze wszystkiego... może to jednak nie taki raj jak go malują. ..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno warto lecieć dla przygody:) jedne z lepszych zdjeć z plaż mam właśnie z Dominikany ale nie Punta Cana.

      Usuń