piątek, 13 lipca 2012

Kuba - na własną rękę,poznać Che



KUBA-Zagięta w  czasoprzestrzeni



Podróż:
Katowice-Londyn(1noc)-Madryt-Havana-Madryt-Londyn(1noc)-Katowice

Nasza podróż zaczęła się właściwie już  w 2011r. Gdy  byliśmy zdecydowani na Kubę, ale bilety w ciągu 3 dni podrożały z 2,5tyś do 4tyś zł. Był już wstępny plan. Zaczynało się zbieranie informacji, czytanie blogów, oglądanie zdjęć. Rok wcześniej w Meksyku (ale o Meksyku innym razem) mieliśmy okazję spotkać Polaka mieszkającego w Kanadzie, który miał drugą żonę Kubankę i 26ha plantacji ananasa. Pokazał nam zdjęcia z Cayo Coco i Guillermo. Wtedy decyzja zapadła.

W październiku 2011 czytam o promocji na Kubę z Air europa na stronie fly4free.pl  Trzeba zaznaczyć, że się jest rezydentem  Francji, a podróż musi się zacząć w Londynie przez Madryt do Havany.
Cena, 740e...


Za 2 osoby, ida y vuelta... tak za 2os.Co daje 3243zł po przeliczeniu przez bank. Męczyliśmy się z francuskim na stronie , ale się udało. Pozostała zmiana nr mojego paszportu, bo stary był do czerwca ,a podróż kończyła się końcem marca, więc 3 mies. od wyjazdu z Kuby.

Lecimy, nie ma już odwrotu. Jeszcze dzwonię do znajomych, którzy też mieli Kubę w planie. Odpadają, jadą w tym czasie do Kenii, my byliśmy standardowo w marcuJ

Wołam do Kasi Viva La Revolucion.!!!

Przygotowania:

Czas mija szybko.W między czasie czytamy blogi, fora i przewodnik. Kupujemy dwa-Marco polo i Lonely planet od dziewczyny z forum goldenline.pl, które także czytam.
Piszę masę pw z ludźmi i szukam sposobu dotarcia do Londynu.
Jest styczeń, zaczynamy naukę hiszpańskiego. Kupuję bilety Wizzaira z Katowic na Luton. Korzystam z pomocy Josue z forum fly4free.pl i kupuje bilety bez haraczu i z moim xclusive club. Bilety do stolicy Brytanii wychodzą 570zł go&return  z 1 bagażem( dużym plecakiem).
Kupuję bilety na easybusa z Luton. Na miejscu już potem korzystamy z opcji „godzina wcześniej” (nie odjąłem godziny w Londynie) J

Hotele na 2 noce w Londynie rezerwuję na booking.com . Przychodzą po jakimś czasie maile, że dane z karty nie zostały zweryfikowane przez bank. Płacimy na miejscu bez problemu , wysyłając z PL maila o późnym check-in.
Pozostaje znaleźć transport na dzień powrotu. Bierzemy nationalexpress po zniżce 20%=10f (info na forum fly4free). Trasa bezpośrednio z Gatwick na Luton trwa 2:40h i kosztowała 40f za 2 os.
Podróż:
3 marca 2012 ruszamy. Spakowani  w 1 duży plecak, 1 mały i walizeczkę do podręcznego na kółkach. Lotnisko  Luton bardzo sprawne i przyjemne,15m od wyjścia po prawej autobusy easybusa. Jedziemy godzinę wcześniej z polskim kierowcąJ  po 1:15h jesteśmy w samym centrum. Zostawiamy bagaże na Victori za 6f i ruszamy na fast travelling. Piękna pogoda, focimy Buckingham Palace, pozdrawiamy Big Bena. Zdjęcie z czerwoną budką obowiązkowe i pozostaje London Eye. Wkoło pełno animatorów jak na Barcelońskiej Rumbli.

Jesteśmy bardzo zmęczeni i udaje nam się pojechać 1,5h wcześniej zarezerwowanym nationalem. Rozmowa z kierowcą całą drogę przynosi niespodziankę. Tony zawozi nas i 5 Niemców (wszystkich pasażerów) prosto pod Ibis Gatwick. Rankiem Ibis bus na lotnisko. Spotykamy panią z Polski w odprawie Air Europy. Plecak leci jako oversize baggage  ponieważ ma szelki. 

Havana:



Madryt od Havany dzieli 10h lotu. Na miejscu nadzwyczaj sprawnie.15min i jesteśmy przed terminalem, włącznie z zamianą pieniędzy w Cadece. (wylot już nie jest tak sprawny) ”Taxówka” sama nas znajduje. Od razu nie godzę się na treinta CUCs. Jedziemy za „normal price” 25CUC (powrót już z kim innym za 20)
Na miejscu u Jorge okazuje się, że korespondowałem z jego synem z Miami i oni o niczym nie wiedzieli. Nie ma dla nas pokoju. Akurat u Jorge mieszka Polak-Sławek. Znajdują nam 20m dalej nocleg i to w domu na 1 piętrze. Nawet lepiej, bo to Havana Vieja. Właściciele casy mówią tylko po hiszpańsku. Najlepsze było podczas śniadania. „Jak to było huevos revueltos czy duros? Dobra zobaczymy”  W jedeń dzień jajecznica ,w drugi jajka na twardo.

2 dni w Havanie w zupełności wystarczy na zobaczenie wszystkiego + nasz ostatni dzień powrotny na zakupy pamiątek i ostatnie fotki, portrety. Pierwszego już dnia kupujemy na Plaza De Armas książkę Historia de Espańa z 1863r. Primero edition i National Geographic z 1946r. (ciekawe czy to ma jakąś wartość?) Dla nas sentymentalną. Nie wchodzimy do Museo de la Revolucion ani do Real fabrica partagas. Niektóre Muzea są zamknięte w poniedziałek. Capitol jest zamknięty na czas remontu. Są 2 Cadeci na Obispo. Kolejki niech nie będą straszne bo idzie szybko. Strażnik wpuszcza pojedynczo do klimatyzowanego pomieszczenia z 2 kamerami przy okienku, gdzie okazujemy dokument tożsamości. Codziennie chodzimy calle Havana  w dzielnicy starej Havany. Można się tam zagubić zupełnie świadomie i ustrzelić parę fajnych fotek. Do takich uliczek należą także: Cuarteles, Chacon, Calle Cuba.
Byłem pewien, że nie damy się namówić nikomu na żadne cygara wyniesione z fabryki itd. Myliłem się. Nie namówili nas ale zwabili do dziupli. Nie wiadomo skąd na środku skrzyżowania za Capitolem woła nas para młodych Kubańczyków –
 -Hola Polacos
Gadka szmatka i mówią, że mieszkamy w starej Havanie, u ich kuzynki i co robimy? No dobra pogadać można. Siadamy przy stoliku w restauracji, już w chińskiej dzielnicy ale ja od razu mówię ,że nic nie zamawiamy. Kubańczyk ,że oni i tak nie chcą, że możemy dla siebie. Wypisał wszystkie polecane miejsca i nagle ciągną nas do klitki w piwnicach bloku za Real fabrica partagas. Drzwi się zamykają i się zaczyna... Po kolei są otwierane drewniane pudełka z cygarami.
Tylko dzisiaj, tylko teraz. Tak jakoś, prosto z fabryki i za tą cenę. Tylko dzisiaj. I tak nic nie kupujemy. Niby wszystko OK. ale są oburmuszeni i nikt nas nawet nie odprowadza na zewnątrz.
Po jakimś czasie zastanawiamy się jak do tego doszło, że mieli tyle informacji i nas zdziwiło ,że nas znają. Parę chwil wcześniej jeden facet poprosił o ogień i spytał tylko skąd jesteśmy i kiedy przyjechaliśmy, życząc udanych wakacji na Kubie. Być może to był ten moment. Nic nie kupiliśmy więc traktuje to jako przygodę, a nie nabicie w butelkę ;)
Idąc wszędzie słychać szeptem yszszszt, yszszt, taxi. Nie wiem czemu szeptem ale słychać te zaczepki z drugiej strony drogi mimo ruchu samochodowego.
Wieczorem idziemy do Los Nardos naprzeciw Capitolu. Dobrze, że przychodzimy po 19, bo o tej porze jest mała kolejka. Innego dnia poznani Brazylijczycy czekają ponad godzinę na zewnątrz, a następnie na schodach i w środku. Kolacja pyszna, płacimy 15CUC z tipem za 2os i bierzemy resztę jedzenia na wynos dla kogoś na ulicy. Jest to najlepszy i najtańszy nasz posiłek na Kubie. Sam nigdzie nie jadłem takiego kurczaka w sosie ananasowym. Po wyjściu przechodząc obok Cine Payret czujemy się jak w latach 50-tych. Ciemno, stare kino,prażony popcorn  na ulicy, stare samochody, ah....



Drugiego dnia trafiamy na halę targową z pamiątkami. Tam też polecam kupować wszelkie obrazy, rzeźby, figurki. Idziemy Calle Oficios na południe od Plaza san francisco de asis. Możemy też główną drogą zahaczając o Museo de Ron (wstęp 7CUC). Kupuję czarny beret z Che za 2CUC i w drogę na Plaza de la Revolucion.
Rozmieniam w Cadece 10euro na peso kubańskie i to nam wystarczy na cały pobyt. Pieniądze przydają się w szczególności codziennie w porze lunchu. Można zupełnie tanio i smacznie się najeść. Jednego dnia jemy pizze. Innego jakieś bocadillas(sandwiche) z szynką i serem, podgrzane w opiekaczu. Są to kwoty ok. 1,5zł ,a lody ok. 50groszy. Wszystko będzie później w innych miastach  o 40% tańsze. Trzeba zaznaczyć ,że 1 CUC peso convertibles to jest 24 peset kubańskich. I taka np. pizza kosztuje 10$. Wszędzie jest znaczek dolara jako pieniędzy. Ktoś mniej kumaty może np. zapłacić za pizze w „okienku” 10CUC co będzie warte 240 peso. Sprzedawca zarabia równowartość 24  pizz na jednej. Czasem wydadzą peso za CUC’i ,a czasem czeka aż się upomnimy. Na przykład pod koniec wyjazdu zostały mi same drobne CUCi i płaciłem za pizze 1 CUC. Sprzedający powinien wydać 2 peso ale niech mu będzie, ma tipaJ A patrzył się na mnie z 5min czy się upomne. Także zwracamy uwagę na banknoty. Na CUC’ach są pomniki ,a na peso kubańskich postacie. Niektórzy próbują zarobić na tak zwanej „pamiątkowej” wymianie. Wciskają 5 peso z wizerunkiem  Che guevary ( 3 papierowe i 2x moneta) za 5 CUC. Przebicie 1200%.


Bierzemy forda thunderbird 1957 za 25 CUC z pod Capitolu i jedziemy przez Plaza de la Revolucion, do hotelu Nacional i następnie Maleconem. Auto jest bardzo zadbane, rozsiadamy się na tylnej kanapie. Samochód ma silnik dieselowski od Toyoty, bo tańszy niż original v8. Pytam kierowcę o auto:

-I know that the car is your everyday job and your pension but.... tell me,what price can you take for the car if someone want to buy it?
      -no lo se...(i tak sobie gadamy w 2 językach)
-maybe 10 000 euro?
-Si, it can be.



Następnie dowiaduję się, że 30 letnia Lada 1300 kosztuje u nich 12 000 euro, a z silnikiem Toyoty 15 000. Biznes, biznes. Dolary kręcą się w moich oczach jak ruletka. Nic z tego, nikt nie może przywieźć auta na Kubę ani wywieźć. Nowe auto mogą kupić jedynie tak zwani rezydenci np. z Kanady. W ten sposób są zawierane małżeństwa za kasę, kupowane auto, następnie rozwód i samochód jest darowany Kubańczykowi.
Kierowca jest bardzo miły. Oglądam z nim silnik, bagażnik, foto foto.

A wiecie jaki jest najlepszy zawód na Kubie? Nie lekarz, policjant itd. Ba, nawet minister zarabia 32CUC. TaxówkarzJ
Do Havany dotarły nawet bryczki konne z krakowskiego rynku. Nie mają szans z amerykańskimi muscle car. Nawet Coco taxi jest fajniejsze.

Decydujemy się na transfer do Vińales z turystami „hotelowymi”.  Autobus ma jechać 1,5h wcześniej niż Viazul więc dla nas lepiej. Następnego dnia jest jednak inaczej. Wyjeżdżamy o 9 z pod hotelu Sevilla, zamiast o 7:30!!!

Vińales:




W małej mieścinie na przystanku czeka na nas córka właściciela casy z kartką z imieniem Kasha. Casa nie jest blisko centrum, a kogut i tak w każdej casie w Vińales będzie piał nad ranemJ Z ciepłą wodą też różnie bywa. Wszędzie gdzie będzie źle wspomnę najpierw  Vińales,he he. 

Pora lunchu więc pizza con queso z pieca zrobionego ze starej beczki po oleju. Pyszna, chrupiąca.
Wynajmujemy skuterek za 16CUC i w drogę. Tanken machen za 10zł i jeździmy bite 3h.Objeżdżamy wszystko z atrakcji nieopodal Viniales. Mapkę mamy(gratis) z turistas informacion .Do hotelu La Ermita wbijam przy okazji check-in jakiejś wycieczki. Chodzę sobie po basenie, ogrodzie i robię fotki. Gdyby nie późna godzina spokojnie mógłbym położyć się na leżaku i popływać w basenie normalnie jako mieszkający w hoteluJ .Trafiamy na plantację tytoniu w drodze powrotnej z Hotelu Los Jazmines. Pachnie w całej chacie od suszenia liści. Kupujemy od kowboja pudełko cygar. Są prawdiwe,ładnie pachną  . Zjarało nas jak kolarzy podczas jazdy piździkiem.
Wieczorem w naszej casie spotykamy parę z Angli, Polkę i Anglika. Żałujemy, że nie wzięliśmy wycieczki konnej po Vińales. Sądząc po ich zdjęciach i opowiadaniu było super. Odbijemy w Trinidadzie.
Kolacja w Casa Don Thomas. Świetna muzyka na żywo, a jedzenie w miarę. Kupujemy płytę od muzyków.

Cienfuegos- „bery,bery,bery najs”

Po 1 dniu w Vińales (tylko) czeka na nas 7h Viazulem do Cienfuegos.i tutaj muszę dodać, że wcale nie jest zimno w tych autokarach, są wygodne, z toaletą i stają często.
Na miejscu, stacja, taxówkarze za płotem i jak się później okazuje, nasz driver z kartką Sasha. Coraz lepsze odmiany imienia Kasi. Mamy szczęście bo oberwanie chmury. Wsiadamy do jego Łady. U Berthy okazuje się także, że 1 noc musimy przespać gdzie indziej. Trafiamy do ładnej casy z tarasem i tv na korbki! ;) Tracimy 1 dzień. Ja powracam z piekieł. Kolacja pierwszego dnia w Paladar Ache miota mną całą noc i dzień. Restauracja polecona przez Berthę i LP. Odradzam stanowczo. Był to nasz najdroższy posiłek na Kubie i taki sobie. W dodatku prawie się odwodniłem. Zapłaciliśmy 36CUC!!! Do Nardos im daleko.

Kolejne 2 dni jeździmy z  Eduardo jego Ładą. Kosztujemy krokodyla, Eduardo speak poco Ingles, a my poco espańol. Kierowca zabiera nas na alone bery,bery,bery najs beach Playa Larga. Ale nie mówimy o głównej plaży tylko jakieś 500m dalej. Pięknie  i to jest przedsmak naszych 4 dni na Cayos. Dla Eduardo wszystko jest bery najs. Kubańczycy czytają „v” jako b bo tak jest w hiszpańskim ,a my mamy  wesoło.
Po playa Girón (nic szczególnego) łapiemy gumę. Prawdopodobnie przejechaliśmy kraba przechodzącego przez drogę. Omijać je, nie jest łatwo, są ich setki.

W ostatni dzień Eduardo zabiera nas na Laguna Guanaroca. Dla nas niewarte 20CUC wstępu. Oglądanie małego lasu i płynięcie łódką pod flamingi. Wszystko to było na Siam Kaan w Meksyku i o wiele lepsze.
Następnie Playa Rancho Luna na odpoczynek i delfinarium. Nasza pierwsza taka wizyta na show z możliwością popływania. Jest dużo taniej niż w okolicach Varadero i innych krajach. Płacimy 60CUC za wstęp i moje 25min pływanie. Cudowne uczucie i naprawdę mądre stworzenia. Po pływaniu okazuje się, że 1 zdjęcie kosztuje 10CUC, a cd 40. Aha, tu był haczyk. Ale i tak było super, a ja znajduję dla siebie zawód marzenie-treser delfinówJ
Przez chorobę nie udaje nam się zobaczyć wodospadu El Nicho. Spacerujemy jednak po rynku i wieczorem po Maleconie. Jest niedziela więc wszyscy piją , tańczą i siedzą na murku przy morzu.

Wieczorem w casie żegnamy kanadyjczyka Johna, który odwiedził Berthę i Alberto 20 raz!!!
Dodam, że Alberto mówi płynnie po angielsku niczym rodowity kanadyjczyk. Podobno nauczył się od nich.
U tych ludzi można poczuć standard najwyższej obsługi, a Alberto podczas serwisu i posiłków jest perfekcjonistą. Życie zmusiło ich do wynajmowania pokoi. Alberto był wcześniej głównym inżynierem wodociągów w Cienfuegos , ale rozumiem go skoro zarabiał ok. 30CUC. W Usa zarobiłby ponad 100tyś $ rocznie. Tak troszkę dziwię się tym ludziom, ale rozumiem, że to starsze pokolenie jest mocno patriotyczne i zostanie na Kubie. Ich syn, tak samo jak i u Jorge z Havany, wyjechał dawno do Miami po ukończeniu Ekonomii na uniwersytecie w Havanie.
Rozmowy wieczorne przeciągają się do późna i poznajemy Polaka z Kanady, który „ szę uodzić w Polska i wyjechać z rodzice. Urodzić się w Wadowice” Po moim krótkim i stanowczym „ ale rozumiesz mnie teraz jak do Ciebie mówię” z drugiego końca stołu, reaguje od razu - of course

Trinidad:

Następnego dnia transfer do Trinidadu mamy dopiero w południe, ale bilety już zakupione.
Ok. 14 już czeka w Trinidadzie na nas Carlos z pełnymi, dobrze napisanymi imionamiJ Bici taxi nas wytrzepało jadąc po starej XVIIIw. kostce, a pod górkę myślałem, że gość nie da rady.
Hostal colonial Carlos jest piękny. Duży salon, patio, taras na 2 piętrze. Papuga Lola chodzi sobie wolno i zaczepia.
Szybki change, pizza con queso i jedziemy na playa Ancon. Łapiąc taxi spotykamy Jasona (poznanego w Vińales) i umawiamy się na wieczór przy Casa de la Musica. Plaża nie jest wcale  tak blisko centrum, 10 min samochodem. Oceniam ją na  7* w 10 stopniowej skali.

Mocna doprawiona czosnkiem langusta czeka na nas podczas kolacji. Po 21 spotykamy się z parą z Vińales w komplecie. Wstęp na „schody” 1CUC i mojito w plastikowych kubeczkach. Podobno lód w drinkach jest z kranówy i Andżelika się rozchorowała na drugi dzień. Spodziewałem się czegoś bardziej spektakularnego po show i zmykamy do Casa de la Trova. Tłumno i dziewczyny są od razu proszone do salsy przez 60letnich Kubańczyków. Niestety po zmianie zespołu lokal pustoszeje. Zmieniamy na Palenque de Los Congos. Nic szczególnego i ok. 1 w nocy wracamy, bo rano będą czekać na nas prawdziwi kowboje z końmi i 4 h wycieczka do Valle de Los Ingenios.

Wchłaniamy śniadanie, czyli michę owoców, standardowo huevos duros, koktajl z Guajavy i wóz już czeka. Zbity z drewna z kołami od malucha. Lepiej już będzie na koniu. Po drodze dołącza jakaś para z Polski z panią pilot. Wsiadamy na konie i od razu ruszają do siebie. Kasia się wystraszyła i rezygnuje. Dla mnie po 5 min jest świetnie. Nie rzuca jak wozem, koń bardzo spokojny, słucha ale do galopu go nie mogę zmusić. Krajobraz piękny. Żałujemy takiej wycieczki w Vińales. Zwiedzamy starą farmę trzciny cukrowej tutejszego niegdyś barona cukru, wyciskamy sok z trzciny i ruszamy dalej nad wodospad. Orzeźwiająca kąpiel jest najlepszą rzeczą jaką można zrobić podczas takiej wycieczki. Skaczę z wodospadu do wody. Spotykamy także Jasona. Wracamy ,a Kasia ma już dość wozu i koni. Obydwoje mamy poobijane dupki

Jason opowiada historię swojego taty, który jest muzykiem i chciał kupić w Trinidadzie kilka lat temu saksofon. Instrumenty z lat 50, które są najlepsze na świecie i nie do dostania. Grający przed domem na ulicy stary człowiek, jak to na Kubie, posiadał takowy. Gra na saksofonie z końcówką-ustnikiem z końskiego włosia bo plastikowe są ciężkie do zdobycia, a u niego w domu biednie.  Nie sprzeda go za żadne skarby, to jest jego emerytura i całe życie.
Na drugi dzień odwiedza go tata Jasona-
 „Hi, I’m pension man”
Daje mu 6500 $ i zabiera saksofon do Europy.
Po tych latach, Jason wiezie ze sobą reklamówkę plastikowych ustników i z misją odnalezienia saksofonisty. Spotyka tego samego mężczyznę, z nowym-starym saksofonem i wyremontowanym domem, rzucając krótkie
„ Hi, I’m son of the pension man”.
Super historia, na faktach. Dzięki Anglikowi odnajdujemy także stary zakład fryzjerski, z prawdziwym obrotowym krzesłem i 83-letnim właścicielem. Wpuszcza nas do środka, pokazuje cały swój dom, pozwala fotografować. Na ścianie wisi artykuł z National Geographic z 1999r. i z jego zdjęciem. Są też zdjęcia ludzi, którzy skorzystali z jego usług. 

Ostatnie fotki w Trinidadzie, w sklepie, u szewca i piękny szczególnie przy zachodzie słońca Iglesia Paroquial de la Santisima.


Cayo Guillermo:

Ostatnim naszym celem jest Cayo Guillermo. Jedziemy viazulem do Ciego de Avila, a na dworcu od razu nas łączą z parą Włochów, bierzemy taxi i dzielimy koszt 80CUC na pół. W południe jesteśmy już w hotelu i podziwiamy plażę w skali 10/10!

Jemy do syta i leżakujemy pełną parą 4dni. Wybieramy się na Playa Pilar zaraz z rana i podziwiamy biały jak cukier piasek i krystaliczny Ocean. W przedostatni dzień jest duży odpływ i spacerujemy w oceanie 300m od brzegu. Pięknie jak na Malediwach.
Nie mogę zrozumieć troszkę ludzi siedzących w tym hotelu bite 2 tygodnie. Oprócz hotelu i plaży nie ma nic, ani pół sklepu, ani kawałka miasta. Płacą za 2 tygodnie tyle ile my za 1500km zwiedzania i z przelotami.
Nam wystarczą 4 dni. Taxówkarze chcą 200CUC za kurs do Havany (140km do Ciego de Avila i 450 do Havany).
Bierzemy taxi za 60CUC do Ciego i pozostaje viazul do Havany za 54 CUC za 2os. Autokar jechałby 7h i byłby na 23:00 w Havanie. Będziemy chcieli namówić kogoś, żeby pojechał z nami chociaż za 100 CUC.
Na miejscu od razu pada pytanie Havana, ale nie z naszych ust. Ta sama cena co autokarem, autem w 5h, odjazd o 13:00, a nie o 15:00 viazulem. Haczyk? Auto wynajęte-czerwona tablica. Jak im się to opłaca. 450km, paliwo po ok. 1 CUC, bo leją na pewno Pb 84. Decydujemy się i wsiadają jeszcze 2 młode, wystrojone Kubanki. Kierowca prosi nas, w przypadku zatrzymania przez policję, żeby mówić, że wiezie nas za free. Powtarza to ze 3 razy. Miała być klima, są otwarte szyby. Auto nie jest złe- chińczyk gelly, jak europejski opel vectra. Nie wiedząc czemu stajemy na 3 pasmowej autostradzie i czekamy na kogoś. Niby toaleta dla kierowcy, gdzieś dzwoni. Podjeżdża inny taki sam samochód i wysiada 5 chłopa. Myślę, aha, szykujcie nerki. Zaraz, zaraz, nie na Kubie. Bezludzie, 6 chłopa z kierowcą? NIE, wysiada 2 „białych” z drugiego auta i też prostują nogi. Dojeżdżamy na 18:00 i nocujemy u Jorge mimo rezerwacji w poprzedniej casie ale biznes is biznes. Sławek kupił jedzenie na kolację i dokupuje chleb o godzinie 23:00 od sąsiada z 1 piętra. Spuszczają go w kartonie na sznurku w formie wymiany.
Ostatni dzień w Havanie w dniu wylotu zostaje na zakupy i ostatnie fotki. Kupujemy 7 letni ciemny rum, kawę,  dżem z Guayaby z pod lady (nawet się zrymowało). Cygara mamy z Vińales. Nie jakieś firmowe ale na pewno oryginalne, kupione w chacie u kowboja.
Odlot miał być o 22:30, na lotnisku jesteśmy przed 20:00 Na szczęście! Patrzę na tablice, a  tam odlot 21:30!Kolejka do zapłaty podatku wyjazdowego 25 CUC jak za szynką. A tu jeszcze trzeba nadać bagaż. I w dodatku nie będziemy siedzieć obok siebie. Wciskamy się jakoś w kolejkę do podatku i potem bez problemów odprawa.
W sumie wylatujemy w poniedziałek wieczorem, a jesteśmy w Polsce w południe, w środę!!!

Zawsze mówiłem, że nie warto wracać do kraju odwiedzonego bo jest jeszcze tyle świata do zwiedzenia ale na Kubę jeszcze zawitamy.


3 komentarze:

  1. Z przyjemnością przeczytałem blog, tym bardziej, że nie tak dawno byłem w wielu z tych miejs.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super napisane, w jakim hotelu byliscie Amigo na cayo Guillermo?Jest moze jakis wart polecenia? :)pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Wybieram sie na Kubę - 2015. Chciałbym porozmawiać kimś co ma więcej informacji na ten temat z pierwszej reki. Proszę o kontakt.
    powracajacy@gmail.com
    Pozdrawiam. Globtroter.pl

    OdpowiedzUsuń