Seszele- lazurowy raj
Anse Source d'Argent
Szeszele,Seszele jak to się wymawia, gdzie to jest? Po angielsku i francusku Seychelles. Zapewne jakieś wyspy. Kanary, Bahamy, Wyspy Zielonego Przylądka. Wszystkie nazwy gdzieś usłyszane. Jeszcze Malediwy. Ale gdzie są Seszele, którym najbliżej co do koloru turkusowej wody do tych ostatnich.
Oglądnąłem w sieci filmik o Seszelach i zrobił na mnie
wrażenie.Może gdyby nie on to nie było tego tekstu. Los chciał, że następnego
dnia był w promocji Emirates ten kierunek. Były też inne ciekawe kierunki jak
Bangkok, Hong Kong, Tokio, Malediwy i
to w dodatku tańsze, ale uznałem ,że Seszele w takiej cenie się już nie trafią
i to by Fly Emirates ( ale o liniach będzie później).Właśnie pisząc to,
ogłoszono ,że w 2013 roku linie Emirates wygrały konkurs na najlepsze linie
świata.(Ciężko mi w to uwierzyc)
W dodatku przez Dubaj (ale bez dłuższego stop overu bo już
byliśmy w 2007r.)
Na forach powstały wątki o wyspach, kto leci ,z datami itd.
Na początku nie kojarzyłem o czym mowa czytając o La Digue, Praslin czy Mahe.
Wiedziałem jedno, że na Mahe wylądujemy.
Im bliżej do wyjazdu to bardziej żałowałem ,że akurat ten
kierunek wybrałem.
Co my będziemy tam tyle robic, a ceny to w ogóle z kosmosu.
Wyjazd obejmował długi weekend majowy.
Rozesłałem ok. 50 maili do kwater prywatnych, rozplanowałem
pobyt na 3 wyspy i w planie było nakręcenie pierwszego filmu z wyprawyJ (już na lotnisku okazało się ,że zabrałem
tylko jedną kartę 4gb do aparatu) Zaczniemy od najmniejszej wyspy La Digue i
następnie będziemy się przemieszczac przez „środkową” Praslin i wrócimy na
ostatnie 4 dni na Mahe.
Ubrania tylko i wyłącznie na lato, gdyż na miejscu jest
stała temperatura ok. 30stopni.
Spakowaliśmy trochę jakiegoś jedzenia, przekąsek bo ceny
naprawdę są wysokie, w końcu to wyspy.
Skoro większośc czasu poświęcimy na plażowanie i odpoczynek
to zabieramy nie przeczytane i od dawna leżące w biblioteczce książki.
Trochę faktów:
Mahe jest największa wyspą. La digue najmniejszą,
niezmotoryzowaną, a Praslin średnią pomiędzy nimi.
Walutą na Seszelach są rupie, gdzie 1euro odpowiada niecałym
15 rupiom.
Większośc Seszelczyków mówi w dwóch językach: francuskim i
angielskim.
Tak to wyglądało,3 wyspy
Podróż:
Wylot z Warszawy więc standardowo jedziemy pkp z Katowic.
Przed odlotem mamy możliwośc wybrania miejsc w samolocie i
dobrze jest to zrobic by móc coś zobaczyc przy lądowaniu w Dubaju i na
Seszelach. Możemy także wybrac specjalny posiłek w samolocie spośród 40 np.
Asian ,Indian, Vegetarian, bez glutenowy, dietetyczny itd.
Warto dodac, że wybierając taki posiłek , dostaniemy go
wcześniej niż inni pasażerowie, którzy zjedzą podstawowy i będą mieli do wyboru
2 dania.
Jeszcze na dworcu pkp spotykamy znajomych, którzy wracali z
Bangkoku ale lecieli Qatar Airways. „nic specjalnego” słyszymy, zdziwienie,
niby jedne z lepszych linii świata.
Jako odprawieni
on-line podchodzimy do innej kolejki przy stanowisku Emirates, gdzie są
wyłożone dywany dla pierwszej klasy i możemy zobaczyc stewardessy w arabskich
kostiumach z czapeczką na głowie i gustownym szalem zwisającym z niej. Zawsze i
na każdym lotnisku są charakterystyczne, a w liniach widac przepych. Sam napis
w nazwie jest w końcu złoty.
Lecimy z Warszawy przez Dubaj gdzie mamy ponad 3 h postoju i
dalej na Mahe- największą wyspę Seszeli i stolicę( podobno najmniejszą na
świecie)
Lotnisko w Dubaju z przepychem, jak to w Dubaju:)
Szukamy sklepu żeby zakupic dodatkową
kartę, ale nasz aparat jest wyposażony w Compact flasha, a w sklepach tylko
MicroSD. I oczywiście oglądnąc mecz Champions League. Znajdujemy na końcu
terminala bar Heinekena.
Lądujemy na Mahe ok. 7 rano i słońce już praży. Sprawna
kontrol, pytali tylko gdzie się zatrzymujemy na czas pobytu i wbijają „kokosa”
do paszportu. Dostajemy darmowe ulotki o wyspach gdzie są karty sim z airtela
doładowane na wartośc 25rupii.
W planie było dostanie się na La Digue jakimś kutrem z
cargo. Już przed podróżą dowiedziałem się, że znany Bella Seraphine, który
zabiera pasażerów za 15 euro, jest w renowacji. Wsiadamy do srebrnego i zarazem
najlepiej wyglądającego busa na lotnisku, należącego do Cat Cocos( przewoźnika
,który świadczy usługi katamaranami pomiędzy wyspami). Bus jest znanej nam z
Kuby chińskiej marki i przede wszystkim darmowy do przystani. Jest środa,
katamaran kosztuje 63euro od osoby i płynie dopiero o 16 bo w środy nie pływa o
10. Na zegarku 8 rano ,a słońce pali żywcem naszą skórę na przedramieniach.
Próbuje ustalic czy ktoś płynie dzisiaj z jakimś towarem w stronę La Digue.
Jest jedna łajba, ale żadnych siedzeń, nie tak jak na
Seraphine i wołają 20e od osoby.
A co jak będzie bujac i to w dodatku 4h ,które płynie cargo?
Katamaranem 1,5h ale z opowieści ludzi wracających pamiętam jak 80% załogi
zwraca śniadanie z samolotu.
Decyzja, skoro katamaran kosztuje tyle co awionetka i nie
płynie w godzinach porannych to wracamy na lotnisko. Zagaduję chłopaka z
darmowego busa i jakoś tak wykombinował, że wrócił z nami na lotnisko i nie
chciał nic za to ale na parę piwek mu zostawiliśmy za chęci.
Na lotnisku w biurze Air Seychelles pani mówi, że miejsca są
na loty o 13 lub o 20 tylko i koszt to 75e od osoby! Dodam, że samolot leci na
Praslin ,a stamtąd trzeba się dostac jeszcze promem za 15e osoba. Pytam
uprzejmą panią skąd ta cena, że na internecie 60$ ,a ona to proszę sobie kupic
na internecie.”a czy jak kupie to Pani mi je wydrukuje?” „Ofcourse” To
nie koniec problemów z Air Seychelles ale o tym przy okazji pobytu na Praslin.
WIFI na lotnisku nie działa, więc zostaje tel do Polski,
żeby ktoś nam kupił te bilety. W Polsce godzina po 6 rano. Cena się zgadza jak
pamiętałem 60$ ale zostało 1 miejsce, później dopiero godzina 20. Dobra,
tracimy czas na urlopie. Powrót do biura i chcę te
bilety za 75 e.
NIE MA! Ręce opadają, upał niemiłosierny, na stacji
benzynowej naprzeciwko nie ma sklepu, a woda na lotnisku kosztuje 40 rupii.
Kolejna ważna decyzja. Wracamy na przystań. Tym razem
lokalnym autobusem, za 5rupii od os. z przystanku po lewej stronie wychodząc z
lotniska. Trzeba pamiętac, że autobus jadący w prawo (na przystań)zatrzymuje
się na przystanku po drugiej stronie drogi, jakby dla kogoś brakło kawy w
samolocie na otrzeźwienie J
Siedzimy z plecakami ok. 30 min i w końcu czwarty z kolei
autobus ma trochę miejsca i jedzie w stronę Victorii-stolicy. Po kolejnych 30
minutach(wcześniej droga busem cat coco zajęła 15 min) wysiadamy. Jeszcze
kawałek pieszo do przystani, przypominam, że upał i wilgotnośc są bardzo
męczące. Zrobiła się godzina około 11:30. Spotykamy anglików ,którzy zamierzają
czekac na katamaran do 16. Zwiedzili już miasto i czekają. Nas woła kapitan
łajby,a co tam, mamy dośc, płyniemy.
-Paniee, a buja dzisiaj bardzo na morzu?
-nie,jest spokojnie.-
-a to wsiadamy
Wrzucamy plecaki i kładziemy się na tyle. Obok nas stoją
skrzynie z pomarańczami do hotelu La orangerie, czosnek i limonki. Prawie całą
cztero godzinną podróż przesypiamy(aviomarin zrobił swoje) Mi opaliło pół
twarzy, dosłownie prawą stronę, którą miałem w słońcu jak spałem J
o 16 jesteśmy na miejscu ,gdzie czeka na nas Fred, właściciel kwatery.
Zostawiam 30euro za nas dwójkę kapitanowi i w ten sposób zaoszczędziliśmy 90
euro,a Anglicy dopiero wypływali.
Ze statku wyładowywali towar i dopiero później się
zorientowaliśmy, że na statku była załadowana mini ciężarówka, a na niej
jeszcze meble.
Rada-nie przylatujcie w środy:)
Poniżej mapa,będzie łatwiej zrozumiec i wyszukac wszystkie Anse
La Digue-na mapie
(www.seychellenbilder.de)
La
Digue:
Jetty wieczorem i zacumowane katamarany
Mała wyspa o wymiarach jakieś 2km na 5 km. Wszędzie można
dostac się rowerem lub pieszo. Co prawda jeździ po niej parę samochodów ale
tylko tych które mają specjalne pozwolenie. Głownie małe ciężaróweczki do 2ton,
którymi przewożą zawsze jakieś meble, materace czy coś na budowę nowych domów.
Śpimy w Island Bungalows. Zostajemy na wyspie 5 dni. Płacimy
75e za 2 os ze śniadaniami za dobę i będzie to najtańsza nasza opcja podczas
pobytu.
2 domki i nasz pokój dołączony do domu właściciela Frediego.
Mieszkamy zaledwie 200metrów od Anse Severe.
Pod wieczór małe zakupy i rozeznanie. Gdzieś trzeba oglądnąc
Ligę Mistrzów:)
Udaje się nam oglądnąc u Frediego w domu na telewizorze.
Możemy także korzystac z komputera i internetu. W jednym z domków mieszka para
z Polski. Wyobraźcie sobie co się tam działo jak Lewandowski strzelał 4 gole
Realowi:)
Island Bungalows
Na drugi dzień Włosi z domku obok i także Fredy ,który
próbował już spac , pytali co się działo w nocy, gdyż mecz zaczął się dopiero o
22:45 przypominając o strefie czasowej na +2h. A było nas słychac:)
Wypożyczamy rowery na 4 dni z czego płacimy tylko za 3.
łącznie 600rupii za 2. Czyli wychodzi 100rupii / dzień.
Pierwsza wycieczka na Grand Anse. Czasami są strome
podjazdy, a po drodze dwie knajpki-domki przy drodze gdzie można się napic
świeżo zrobionego soku z przeróżnych owoców. Zaczynając od 10 rodzaji jabłek
skończywszy na star fruit.
Nie zauważyliśmy przy plaży ścieżki na Anse Coco ,a
wiedzieliśmy, że była też na znakach przy drodze.
Lunch lub mały obiad najlepiej jeśc w jednym z dwóch take
away’i na wyspie. Zdecydowanie lepszy jest ten o nazwie Gala. Robią tam
przepyszną lemoniadę z limonki. Soki z owoców w drodze na Grand Anse czy przy
Anse Banane wychodzą dużo słabiej. Jedno danie można zjeśc już za 50rupii i się
najeśc. Np. kurczak z frytkami, czy w carry z mleczkiem kokosowym i z ryżem(a
dają go sporo) i takim ich sosem. Wołowina czy makaron z warzywami. Każde
osobne danie i kosztuje tyle samo. Mają czynne od 11 do 14 i później dopiero
wieczorem od 19 chyba. WAŻNE, bo w niedziele mają zamknięte. Drugi take away
bliżej portu i „centrum” jest czynny,ale słabe jedzenie.
Grand Anse
Wieczorem wybieramy się do pizzerii opisanej w przewodniku. Pizzeria at Gregoires. Pizza
była bardzo dobra jak i lasagna w inny dzień. Jest jedno „ale”- czas oczekiwania!
Mają 1 kelnera i kucharza, a ludzi masę. W dodatku można zamawiac na wynos i
już się robi masakryczna kolejka. Zanim
usiedliśmy to ja już zamówiłem więc nie czekaliśmy tyle co inni ale i tak ok.
1,5h ! Już się śmialiśmy z tej sytuacji i tego biednego kelnera, który pracował
tam codziennie.
Koniec drogi przy Anse Fourmis
Na drugi dzień pojechaliśmy w drugą stronę wyspy, w kierunku
jednego z bardziej znanych hoteli Patatran. Droga kończy się przy plaży Anse
Fourmis, ale był taki odpływ, że spokojnie w butach do wody można by się dostac
na Anse Caiman. Z tego co wyczytałem, niektóre osoby próbowały się tam dostac
ścieżką, która czasem po opadach jest dosyc trudna. My byśmy tam spokojnie
doszli w 10 minut przy takim odpływie.
Wracając zahaczamy o knajpkę z sokami gdzie luźno sobie
chodzi wielki żółw, pies i kury. Sok jest droższy niż te przy drodze na Grand
Anse i jest więcej ludzi. Mimo to jest zabawnie, gdy pani karmi żółwia
bananami, a on boi się kur, które mu je zabierają. Ciekawe jak później będą
smakowac jajka, gdy kury jedzą banany:)
Postój na soczek
Również przy naszej Anse Royale jest dużo odpływ i można by
200metrów wejśc w głąb morza. Wieczorem właśnie tutaj odpoczywamy i drażnimy
się z małymi białymi krabikami chodzącymi i kopiącymi dziury obok nas.
Pogoda zmienną jest
Trzeciego dnia padało w nocy i od rana. Myślałem ,że jak
popada w nocy to w dzień będzie słońce. Nic z tego. W 4 i 5 dzień padało od
popołudnia. Dobrze, że z rana udaliśmy się na obowiązkowy punkt wyspy , plażę
Source d’Argent.
Włoch mieszkający obok doradził nam, żeby zostawic rowery
przy lotnisku dla helikopterów i przejśc do parku od strony oceanu
zaoszczędzając 200rupii za 2 os czyli jakieś 15e. Tak też zrobiliśmy tylko w
połowie drogi zamiast iść cały czas plażą weszliśmy do parku. Obeszliśmy
plantację kokosów, zagrody z żółwiami i nagle po 15minutach podjeżdża do nas
ktoś na rowerze i pyta o bilety. Dziwne było, że wiekszośc ludzi jedzie na
rowerach ,a my pieszo. Powiedział, że ktoś nas widział jak idziemy wodą za
ogrodzeniem i mu zadzwonił. Musieliśmy się wrócić po rowery i zapłacic za
bilety. Straciliśmy jakieś 30 min,a po prostu nie chcieliśmy zwiedzac całego
rezerwatu.
Anse Source d'Argent
Przy „Dartanianie”
także był duży odpływ i ten lazur wody nie porażał tak bardzo jak na
pocztówkach czy w przewodnikach. Wybrałem się więc pieszo aż za Anse Pierrot(tak
mi się wydaje). Po 13 chcieliśmy wyskoczyć do take away’ea i wrócić później bo podobno ładniej jest
popołudniu gdy słońce świeci pod innym kątem na głazy i wody byłoby więcej.
Niestety jeszcze w knajpie się rozpadało i padało aż do wieczora. Tak więc już
nie wróciliśmy na Dartaniana bo w ostatni dzień rano wypływaliśmy.
Anse Source d'Argent
Wieczorem gdy przestało padac wybraliśmy się jeszcze na
najwyższy szczyt wyspy. Ależ było duszno i parno, a było po deszczu. Z
zaciśniętymi zębami i jednym rowerem dotarliśmy pod knajpę przy szczycie,
zostawiając drugi rower na samym dole przy podejściu. Z góry roztacza się ładny
widok na zatokę i zachód słońca, a nietoperze latają nad głowami w biały dzień
z drzewa na drzewo w poszukiwaniu owoców. Nie polecam zjazdu na rowerze, zwłaszcza
gdy wcześniej padało.
Widok ze szczytu na Praslin
Nie ma sezonu na mango,ulubiony przysmak nietoperzy
Tak mija nasz pobyt na pierwszej wyspie. Z pogodą było pół
na pół. Nie udało się dotrzec na Anse Coco i zrobic zdjęc pełnego lazuru przy
plaży obok hotelu Patatran i zachodu na Source d’Argent. Mimo to, jak się
później okaże, do tej wysepki mamy sentyment po powrocie i chyba było na niej
najlepiej. Tak swojsko, wszędzie blisko i na rowerach.
Muszę napisac ,że nie mieliśmy żadnych problemów z wodą w
pokoju, może dlatego ,że wszystko było praktycznie nowe, nie dawno wybudowane.
Mimo to przez 3 dni kąpaliśmy się w zimnej wodzie. Nie dawało nic kręcenie
podgrzewaczem i czekanie aż spłynie zimna. Winnym okazał się zupełnie
przypadkiem taki mały pstryczek-elektryczek, obok kontaku w pokoju. Dzięki
któremu coś zaczęło działac w łazience i popłynęła wrząca woda:)
Teraz śmiejemy się z tego.
Podczas pobytu odbył się także pogrzeb. Było na nim chyba
pół wyspy, a kobiety , zwłaszcza starsze panie były bardzo ładnie poubierane z
kapeluszami na głowach. Podobnie w niedzielę podczas drogi do kościoła.
Porady: oczywiście latarka, o której wiedzieliśmy ale
zapomnieliśmy. Miejscowi jeżdżą bez ale w nocy jest naprawdę ciemno, nie ma
praktycznie latarni. Nam pożyczył Fred, a także parasolkę:)
Cały album można zobaczyć : tutaj
Wkrótce relacja z drugiej wyspy Praslin , po francusku czyt. Pralęę :)
tak mówia ze seszele to raj
OdpowiedzUsuńHaha, a my codziennie chodziliśmy na Source de Argent za helikopterem, nikt nas nie zczapił. Ale szliśmy od razu na plażę, a wracaliśmy parkiem :)
OdpowiedzUsuńZ sorce de Argent super jest pójść wodą do Anse Marrone, widoki cudo!!!
Super relacja! Pozdrawiam
Rzeczywiście, jest się czym chwalić.
UsuńEch... jeszcze 3 dni i też tam zmykamy - tydzień Praslin, to samo La Digue i 1 dzień na Mahe. Coś czuję że będzie nieźle. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńA ile zapłaciłeś za bilet w promocji. Chciałabym mieć porównanie do cen regularnych. Dzięki z góry za info.
OdpowiedzUsuń