PRASLIN:
Druga wyspa w naszej podróży „hop-island” i średnia z trzech co do wielkości.
Wypływamy o 10 rano promem Inter Island Ferry z La Digue.
Zdecydowanie więcej osób przypływa o tej porze na wyspę niż płynie na Praslin.
Nie mamy rupii więc pan przelicza ,że mamy zapłacić 30euro za 2 osoby. Płynie
się niecałe 15 minut i troszeczkę bujało. Nie wyobrażam sobie jak to jest
płynąc na Mahe prawie półtorej godziny.
W porcie odbiera nas ojciec Marcusa, naszego kolejnego
hosta. Mieszkamy przy Anse Volbert. Według opisu przy tej długiej plaży
znajduje się jedno z dwóch głównych miejsc atrakcji wyspy. Sklepy, hotele,
restauracje. Wielkim centrum bym tego nie nazwał :)
Na działce Marcusa jest jedna duża połączona villa dla dwóch
rodzin i dwa połączone bungalowy przy ładnym ogrodzie. Bungalowy w zasadzie
niczym się nie różnią, są może troszkę mniejsze. Rodzina Marcusa hoduje różne
warzywa takie jak pomidory, ogórki. Mają także mała plantację kokosa. Posiadają
w ogródku 2 duże żółwie i kilka nietoperzy w klatce.
Villa i bungalowy
Sky Blue guesthouse
Już na początku
ojciec Marcusa uświadamia nas, że zaszła mała pomyłka i mamy do wyboru 2
noclegi w villi, 1 u niego w domu i pozostałe 2 w bungalowie lub 3 u niego w
domu i potem nasz pierwotnie zarezerwowany bungalow. Mieszkając u niego w domu mielibyśmy śniadania gratis.
Testujemy wszystkie 3 opcje noclegu. Dostajemy kosz owoców i warzyw, a jednego
dnia rodzinka Marcusa częstuje nas kolacją – ryba z ryżem w sosie pomidorowym z
cebulą. Sos był pyszny, ale kolacja troszkę na nas czekała i ryba była troszkę
sucha, wyglądała na tuńczyka.
Anse Volbert
Anse Volbert jest długą plażą z ciekawym i innym
kolorem lazuru oceanu. Może woda nie jest tak krystalicznie czysta jak na
innych plażach ,ale ma swój urok. Jednego wieczoru przeszliśmy ją całą pieszo
tam i z powrotem, aż doszliśmy do Anse
Gouvernement.
Codziennie naprzeciwko banku i hinduskiego sklepu rybacy
oferują ryby i owoce przy kamiennym stoisku. Nawołują klientów dmuchając w
wielką muszlę, z której wydobywa się specyficzny dźwięk, jakby ktoś nadął w
róg.
Marcus pomaga nam wynająć samochód ,a właściwie wynajmuje
nam chyba samochód swojej mamy. Na dwa dni jest taniej i płacimy 70euro. W
ciągu jednego dnia przejeżdżamy całą wyspę wzdłuż i wszerz. Nie ma już miejsc
przy rezerwacji w hotelu Lemuria aby dostać się do Anse Georgette, więc za 2
dni będziemy musieli podjechać autobusem.
Anse Kerlan
Dzięki posiadaniu auta możemy zatrzymywać się gdzie chcemy.
Ciężko dostać się na Anse Kerlan, a plaża nie robi większego wrażenia. Jest
spokojnie i prawie bezludnie, ale cała Anse jest podzielona małymi zatoczkami z
kamieni. Zatrzymujemy się przy lotnisku, gdyż w planie mamy wrócić na Mahe
awionetką. Jeszcze nie lecieliśmy nigdy takim małym samolotem więc będzie
przygoda i ładne widoki, a koszt jak już wspominałem jest taki sam jak katamaranem.
Przejeżdżając obok lotniska są światła drogowe i czasem na czerwonym musimy
poczekać gdy ląduje samolot nad drogą.
Podjeżdżamy sobie też do przystani, żeby na spokoju sobie
pooglądać i znać alternatywne godziny odpływu katamaranów, gdyż z Air Seychelles
różnie bywa.
Na lunch polecamy take away’ea za dyskoteką Oxygene i
sklepem przy rondzie, niedaleko stacji benzynowej. Mała pizzeria za budynkiem,
robią fajna pizze i świetnego kurczaka.
1 maja , wracając z drugiego końca wyspy, trafiamy na ludowy
festyn przy Anse Madge. Z rozstawionej sceny gra muzyka, są stoiska z grillami,
napojami i lodami. Wielu Seszelczyków już biwakuje, a paru w samo południe jest
już pod dużym wpływem:) Zjadamy świetne skrzydełka z kurczaka z grilla po
10rupii/szt i ruszamy na Anse la Blague nieopodal, którą odkryłem przed chwilą
na mapie.
Pusta Anse La Blague
Urokliwy i bardzo
spokojny rejon wyspy. Przy samym końcu drogi mijamy dużo hoteli na sprzedaż. Na
dość długiej plaży spotykamy tylko jedną parę oprócz nas. Zostawiamy ich samych
i ruszamy by zobaczyć zachód słońca na Anse Lazio. Byliśmy na niej dzień
wcześniej ,ale wysiadając z autobusu trzeba troszkę podejść pieszo pod górę, a
ostatni odejżdża po 17 i radzę na niego zdążyć. W drodze na Anse Lazio możemy
podziwiać świetne widoki podczas wzniesień. Przy Anse Takamaka i Boudin warto
się także zatrzymać. Zresztą nazwa linii autobusowej jednej z dwóch na wyspie
kończy się nazwą Boudin.
Anse Boudin i Curieuse na przeciwko
Widoki po drodze na plaże Lazio i najdroższy hotel na wyspie
Anse Lazio moim zdaniem jest jedną z najlepszych plaż
na Seszelach. Widok jest inny przy różnych porach dnia. Zachód jest piękny, gdy
słońce kładzie się na oceanie i padają ostatnie cienie na skały. Na tą atrakcję
przypływa wieczorami ogrom łódek i katamaranów.
Zachód słońca na Anse Lazio
Anse Lazio
Drugiego dnia nie jest nam potrzebne auto, ale już nie
możemy zrezygnować. Z samego rana wybieramy się kolejny raz na plażę Lazio. Na
miejscu kierujemy się od razu w lewo od wejścia, przechodzimy przez parę
kamieni i przez otwór w skale. Jest pięknie po tej stronie plaży. Woda płytka,
kolor niesamowity. Warunki idealne do snurkowania, zwłaszcza przy okolicznych
głazach w wodzie ,gdzie chowają się wszystkie różnokolorowe rybki. Był to chyba
najlepszy dzień naszego plażowania podczas wyjazdu.Wystąpiło także dziwne zjawisko pogodowe jak dla mnie, nigdy wcześniej nie widziałem żeby tęcza była wysoko na niebie i w pełnym okręgu wokół słońca!! Ciężko było zrobić zdjęcie prosto w słońce.
Niesamowita tęcza wokół słońca
Lewa strona plaży Lazio
Muszę dodać ,że pogoda na
Praslinie nam dopisywała. Czasem spoglądaliśmy w kierunku La Digue z tęsknotą,
że tam nie było takiej. Łącznie wyjeździliśmy naszym koreańskim autkiem
10litrów paliwa ,za które zapłaciliśmy 230rupii.
Do Zimbabwe też niedaleko :)
Nasi gospodarze wieczorem już śpią po upojeniu festynowym, a
ja oglądam u nich w domu na 52’ Ligę Mistrzów. Poznaję podczas wspólnego
oglądania 65 letniego Słowaka, który od dwóch dni mówił do nas po niemiecku. Od
momentu kiedy dowiedział się, że jesteśmy z Polski wszelkie bariery językowe
znikły. Niesamowity człowiek, który urzekł mnie swoją opowieścią.
Opowiadał nam wieczorami przy wspólnym
balkonie jak się żyje na Słowacji teraz, jak było podczas komuny itd. Wywarł na
mnie ogromne wrażenie swoją wyprawą dookoła świata., którą odbył 2 lata temu ze
swoim synem. W skrócie 6 miesięcy w podróży, minus 18kg wagi. 9 tyś km po Australii, Nowa Zelandia-Tahiti-Wyspy
Wielkanocne-Chile-Peru-Ekwador-Bolivia-Wyspy Galapagos-Brazylia- i powrót do
Europy. Fascynujące i to w tym wieku!
Ostatniego dnia udajemy się razem z rodzinką Słowaków, tym
razem dołączyła do nich matka:) do hotelu Lemuria na drugim końcu wyspy , aby dostać
się na Anse Georgette. Dopiero na Praslinie doświadczamy atrakcji jaką
zdecydowanie jest podróżowanie lokalnymi autobusami. Do tej pory mieliśmy
jedynie namiastkę tego podczas przylotu na Mahe. Nie bez przyczyny kierowcy
tych autobusów są nazywani nie tylko przez turystów „crazy drivers”. Jazda na
stojąco tym środkiem transportu, gdy przeważnie nie ma miejsca do siedzenia,
jest niczym taniec boogie-woogie.
Hotel Lemuria jest ogromny ,a w nim znajduje się pole
golfowe. Dojście na plaże Georgette przy wzniesieniach i upale zajmuje nam 20
minut. Plaża ma swój urok z lazurowym kolorem wody i są wielkie fale. Minusem
było przypłynięcie wielkiego statku i wyładowanie ludzi na plaży, a także brak
toalet w pobliżu.
Anse Georgette
Tego dnia musimy jeszcze załatwić bilety na lot. Bilety
kupujemy oczywiście przez internet. Niestety nie przychodzą na e-mail żadne
bilety i musimy osobiście je odebrać na lotnisku. Bez problemów się nie odbyło,
gdyż nr rezerwacji pani w biurze nic nie dał, a w ogóle to szukali naszej wpłaty
30 minut, gdy pieniądze już dawno z karty ściągnęło. Marcus chciał nam dać
nawet swój samochód ,żebyśmy podskoczyli na lotnisko i to załatwili. Wieczorem
jego ojciec przygotował dla nas coś specjalnego. Gdy pytałem rano o owoc na
drzewie, a on odpowiedział swoim angielskim z dziwnym akcentem breadfruit. Grapefruti? No,
Breadfruit w tłum. owoc chlebowy. Każda rodzina na Seszelach posiada drzewo z
tym owocem. W wolnej chwili obiecał dla nas go przygotować.
Zrobił go w ognisku, w wielkim dymie. Przynosi nam do domku,
a ja od razu wyczułem zapach naszych ziemniaków z ogniska! Zapach identyczny,
konsystencja w środku jak puree. W smaku przypominało ziemniaka. Pyszne.
Drzewo breadfruit
I konsumpcja
Lot Praslin-Mahe odbył się spokojnie. Prześwietlili nam przy
wejściu duże plecaki, a na drugiej bramce nie wzięli wody. Na piętrze lotniska
znajduje się take away gdzie większość pracowników lotniska się stołuje.
W samolocie było 20 miejsc, a nas leciało 13 osób.
Specyficzna liczba, ale lot był
spokojny i były piękne widoki. Mamy nagrany film z przelotu. Przelot kosztował
110 euro za 2 osoby i lecieliśmy 15 minut.
Praslin z lotu ptaka
Podsumowując drugą wyspę pogoda nam sprzyjała, ale uważam,
teraz już po powrocie, że nie warto zostawać na Praslinie aż 5 dni. Spokojnie
wystarczą 2, góra 3 dni i wynajęcie samochodu na 1 dzień. Oczywiście można cały
jeden dzień spędzić na wycieczce np. na sąsiednią Curieuse oglądając żółwie czy
snurkując przy St. Pierre. Koszt z lunchem to 50e za os.
Porady: Warto gdzieś dorwać rozkład autobusów, gdyż
można się wystać na przystanku, a są tylko 2 linie. Średnio jeżdżą co godzinę.
Wynajęcie samochodu góra 1 dzień.
1maja i inne święta wszystkie instytucje urzędowe są
zamknięte, a stacje benzynowe czynne krócej.
Cały album z wyspy można zobaczyć tutaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz